Jeśli chodzi o książki Casey McQuiston, to moje relacje z nimi są bardzo różne. “Red, White & Royal Blue” było okej, ale liczyłam na coś więcej. “One Last Stop” z kolei podobało mi się bardzo i wylądowało na mojej półce ulubieńców. Tym sposobem robi mi się tu ładna sinusoida, ponieważ “I Kissed Shara Wheeler” również nie zachwyciło mnie tak, jak tego chciałam…
Nie zrozumcie mnie źle - ta książka jest naprawdę okej. Jednak po tych wszystkich pozytywnych opiniach i przez fakt, że IKSW (razem z tą swoją piękną okładką) od ponad roku wyskakuje mi zewsząd, nawet z przysłowiowej lodówki, liczyłam na o wiele więcej niż “okej”.
Pomysł na fabułę był naprawdę genialny - nie liczyłam może na coś w stylu “The Inheritance Games”, ale miałam nadzieję na ciekawą młodzieżówkę z mnóstwem zagadek, nad którymi będę się głowić razem z bohaterami. Niestety, chociaż książka może i była całkiem ciekawa, to nie potrafiłam zaangażować się w rozwiązywanie zagadek Shary. Zabrakło mi dreszczyku emocji - bohaterowie praktycznie od razu wiedzieli, gdzie szukać kolejnych wskazówek, więc część zdobyli bez trudu, za to część znaleźli w bardzo przypadkowy sposób (to ten rodzaj przypadku, w który naprawdę trudno uwierzyć)... Z kolei sama Shara to bohaterka tak irytująca, toksyczna i nieznośna, że miałam ochotę ją pacnąć…
Całe szczęście, że chociaż Chloe, Rory'ego i Smitha polubiłam. Generalnie mam wrażenie, że IKSW to jedna z tych książek, w których wątki poboczne angażują czytelnika bardziej niż wątek główny. Z kolei problemy bohaterów są tak uroczo przyziemne, że wiele osób może się z nimi utożsamić: poszukiwanie własnej drogi, próby zadowolenia wszystkich wokół, niechciana przeprowadzka w obce miejsce oraz odkrywanie, czym jest prawdziwa przyjaźń oraz miłość. Dodajmy do tego bogatą i świetnie opisaną reprezentację LGBTQ+, ważne tematy i przyjemny humor - to wszystko sprawia, że ta książka powinna być młodzieżówką idealną.
Niestety, była po prostu okej.