Dla tych, którzy się obawiają, że dawno wyrośli z powieści Dumasa, mam kilka słów pocieszenia: nie ma czego się bać. Sam się obawiałem. A da się je czytać bez bólu, nawet w wieku, w którym literatura przygodowa dawno zniknęła z naszego horyzontu lektur. Nie wiem, na ile to zasługa tłumacza mego wydania (Julian Rogoziński), który zachował potoczystość, choć zarazem postarał się i o pewne archaizowanie języka: wplótł bowiem wiele dziś nieużywanych słów, nie wszystko tłumacząc w przypisach (np. wyłabudać się, stanowiska substytuta). Dziś naprawdę już się tak nie pisze - można więc czytać Dumasa dla języka, choć sposób narracji jest dawny: detaliczny, kładący akcent na emocje (groza, przerażenie, zwątpienie, strach, radość itp.) i podbijający je, co mnie akurat nieco razi, podobnie jak kino hollywoodzkie.
Tom 1.
"24 lutego roku 1815 strażnik morski z Notre Dame de la Garde zasygnalizował przybycie trójmasztowca "Faraon", powracającego ze Smyrny przez Triest i Neapol."
Podziwiam autora, który w powieści udowadnia, że nie tylko musiał się poznać na żeglarstwie, ale również w połowie XIX w. zwiedzić kawał świata, by tak dokładnie opisywać ulice Rzymu (na łamach powieści wprost przyznaje się czytelnikowi, że mieszkał tam 6 lat), Paryża czy Marsylii (z wysepkami wokół w tym If), a także miasta północnych Włoch, pobliskie wysepki (choć część jest wymyślona), czy samą wyspę Montecristo. Bez trudu zorientujemy się, że autor jest oczytany (kto wie, może to jego własny pogląd, włożony w usta księdza Farii, że wystarczy poznać dobrze 150 dobrze wybranych książek z ludzkiej spuścizny, by posiąść całą potrzebną człowiekowi wiedzę?). Znajdujemy tu wiele cytatów i odwołań do Biblii, mitologii, polityki i historii, literatury i sztuk plastycznych (np. Venus z Arles, architekt Puget - autor pałaców nowej burżuazji, Bartolomeo Pinelli - miedziorytnik klasycyzmu, malarze jego epoki: Louis Léopold Robert czy Jean-Victor Schnetz, fajanse z warsztatów Bernarda Palissy i Luca della Robbia, rzeźby Carlo Marochettiego), teatru, strojów i obyczajowości basenu Morza Śródziemnego.
I tak w powieści znajdujemy cytaty i postaci z pozycji klasycznych:
"Bukoliki" i "Eneida" Wergiliusza, "Ody" Horacego, "Żywot Scypiona Afrykańskiego" i "Żywot Aleksandra" Plutarcha, poezji Marcjalisa, "Opowieści 1001 nocy", z literatury nowszej:
poezje Françoisa de Malherbe, "Don Kichot" Cervantesa, "Boska Komedia" Dantego, "Burza", "Ryszard III", "Makbet", "Otello" i "Sen nocy letniej" Shakespeare, "Mieszczanin szlachcicem" i "Skąpiec" Molière'a, "Horacy" Corneiile'a, "Kandyd" Woltera, "Luzjady" Luísa de Camões, "Fedra" Racine'a, "Telemach" Fénélona, "Chanson morale" Louis-Philippe'a de Ségur, bajki Charlesa Perrault, "Wesele Figara" Beaumarchais, w tym powieści gotyckiej i romantycznej:
powieści E.T.A. Hoffmana, Jamesa Fenimore'a Coopera, "Wampir" Polidoriego, "Jan Sbogar" Charlesa Nodiera, poemat "Lara" i opera "Parizina" Byrona, dramat Schillera "Die Verschwörung des Fiesco zu Genua" i jego "Zbójcy", "Marion Delorme" Hugo, oraz aluzje do dzieł filozofów, jak:
Tukidydes, Ksenofont, Liwiusz, Tacyt, Jornàdes (?), Montaigne, Sokrates, Seneka, Spinoza, Machiavelli, Famiano Strada, Jacques-Bénigne Bossuet, św. Augustyn.
Myślę, że nie do końca dziś jesteśmy w stanie docenić żarty polityczne, jakimi przerzucają się towarzysze hrabiego Alberta de Morzerf - w 1844 musiały brzmieć o wiele bardziej pikantnie i aktualnie, tym bardziej, że z powieści wyłania się ewidentnie sympatia autora dla przegranej wówczas frakcji napoleońskiej.
Dumas demonstruje niezwykłą, jak na literata, znajomość ówczesnej techniki żeglarskiej i fachowego słownictwa: roi się tam od marsli, bezanżagli, kliwrów, fałów. Ale polski tłumacz nie pozostaje w tyle: chcąc uwiarygodnić, że mamy do czynienia z powieścią sprzed ponad 100 lat: wyłabudać się, karbonaryjska wenta, funkcje w rodzaju personatów, substytutów, fiskałów, obrywki - jako cześć gaży, śmigownice, szagryny i tartany, furfanci, orcele itp....Kto od razu, bez kopania w słownikach, wie dziś o co chodzi? A ja lubię takie zagadki rzeczowo-językowe.
Do najlepszych ciekawostek tego tomu zaliczę dokładny opis przebiegu karnawału w Rzymie (w tym opis egzekucji przez zabicie maczugą - tzw. mazolatta praktykowana do XVIII w, parady wozów na Corso, wyścig koni) oraz zachowania się ludzi w operach (Donizetti jako gwiazda) i teatrach I połowy XIX w. w Rzymie i Paryżu: pomimo jakoby romantycznego kultu autora, najwyraźniej nikt nie przejmował się zanadto przedstawieniem - akcja na scenie była raczej marginesem toczącego się w teatrze życia społecznego - rozmów, spotkań, prezentowania siebie. Ze spektaklu oglądano tylko co ciekawsze momenty. Ciekawe jest też opisanie sposobu zwiedzania Koloseum (nie można się było opędzić od przewodników). Zabawny komentarz do praktyk nagradzania Akademii Francuskiej (Prix Montyon): jeśli trudno zdecydować, któremu z 2 godnych kandydatów ją dać, daje się trzeciemu, który na nią nie zasłużył.
Tom 2.
"Hrabia, jak to zapewne pamiętacie, jadał niewiele"
W odróżnieniu od poprzedniego, drugi tom rozgrywa się wyłącznie w Paryżu, gdzie hrabia kupuje dom (30, rue Champs-Elysées) i wiejską posiadłość w Auteuil (16, Rue de la Source, wcześniej własność Saint-Méran). Akcja rozgrywa się na przestrzeni kilku dni w lipcu 1838 roku, między odwiedzinami u Alberta de Morcerfa, syna Mercedes i Fernanda, a sceną kłótni między Albertem i jego przyjacielem Beachampem w redakcji wydawanej przez tegoż gazety. Poznajemy sposób życia klas próżniaczych, tj. szlachty, bankierów, spekulantów, polityków i posiadaczy majątków, żyjących wygodnie wyłącznie z procentów od posiadanego kapitału, zgromadzonego przez poprzednie pokolenia, w wyniku służalczości wobec władzy lub dostępu do zakulisowych informacji. Sam hrabia pozuje na konserwatystę - nie chce żadnej opieki od państwa i uważa, że to powinno być wdzięczne, jeśli on się nie będzie wtrącał w jego funkcjonowanie. Monte Christo prezentuje też ciekawą klasyfikację posiadaczy fortun:
1. rzędu - dochód czerpany z kopalń, ziemi uprawnej i podatków od majątku wartości powyżej 100 mln. (państwa);
2. rzędu - dochód z fabryk, spółek akcyjnych, królestw i księstw do 1,5 mln. czyli od wartości majątku ok. 50 mln.
3. rzędu - dochód z procentu od kapitału, pracy, dziedziczenia lub przypadku czyli spekulacji - kapitał rzeczywisty lub fikcyjny wartości do 15 mln.
Łatwo obliczyć, że w tym czasie kapitał dawał ok. 3% rocznego dochodu, z czego wynika, że dzisiejszy milioner (w złotówkach) miałby z samych procentów od tej sumy przeciętną roczną pensję.
Poznajemy też drugie pokolenie bohaterów pierwszego tomu: Walentynę, córkę prokuratora Villeforta i jego pierwszej żony Renaty de Saint-Méran, mającą wyjść za mąż za Franza Quesnel d'Epinay (syna generała-rojalisty), ale kochającą Maksymiliana Morrela (teraz pułkownika, syna armatora z Marsylii), Eugenię (córkę Danglarsa, obecnie bankiera i hrabiny Heloizy), która ma wyjść za Alberta. Pojawia się też kilka nowych postaci: intendent hrabiego, Bertuccio - Korsykanin i przemytnik, który przygarnął Benedetta - chowanego żywcem noworodka, Hayde - grecka niewolnica hrabiego (córka historycznego Ali Paszy z Tepeliny, władcy Epiru, zabitego wbrew warunkom zawartej z sułtanem kapitulacji podczas oblężenia Janiny w 1822) i kilka fikcyjnych postaci powołanych do życia przez Monte Christa w celu wywarcia zemsty na swych wrogach: majora Cavalcanti i jego syna Andreę (de facto Benedetta), oraz granych przez samego siebie księdza Busoniego i lorda Wilmore'a.
Monte Christo jest żywym trupem, który stara się wyręczyć Boga w wymierzeniu sprawiedliwości niegodziwcom, ponieważ jego Opatrzność tę sprawę całkiem pokpiła. Wydaje majątek na puste, sułtańskie gesty, by pokazać jak jest bogaty i jak pieniądze nic dla niego nie znaczą. Zbliża się do domów swych wrogów przez znajomość z ich dziećmi i zaczyna wpływać na ich losy, wyciągając na jaw skrywane przestępstwa, narażając ich na finansowe straty lub wspierając konflikty pomiędzy nimi. Otrzymuje też ostrzeżenie w rozmowie z Villefortem, który wspomina, że ludzie ferujący wyroki mogą być również przez niego ukarani. Wydaje się, że plagą boską, niczym rak obecnie, była w XIX w. apopleksja.
Tom 3.
"Morrel nie posiadał się ze szczęścia."
W miarę pisania Dumas komplikował nieco intrygę, zdarzało się coraz więcej cudownych zbieżności, jakby mu rzeczywiście deus wyjmował postaci i wydarzenia ex machina. Co mnie jednak zbrzydziło - nawet nie tyle dość natrętne moralizowanie, które może niektórym czytelnikom się przydaje - to omnipotens Monte Christo: przewyższający wszystkich duchem, umysłem, bogactwem, znajomością życia i języków - rycerz bez skazy. Ewidentnie autor dał mu rolę Boga czy też anioła sprawiedliwości - co wyartykułował wprost ustami bohatera w poprzedniej części, stawiając go ponad ludzkim prawem i moralnością (ma wiele paszportów, żadnemu władcy nie podlega, jest bajecznie bogaty, trzyma niewolników w kraju, w którym niewolnictwa nie ma, sądzi w imieniu Boga, nie płaci podatków, "uczciwi" rabusie się go słuchają jak niewolnicy, za to swym wrogom - złoczyńcom i karierowiczom, rodzajowi mafii sądowo-polityczno-wojskowej - łaskawie pomaga wzajemnie się wyrżnąć i wytruć). On - demiurg - walczy przeciwko Naturze, która jest bogiem i przeciw światu, który jest diabłem(s.42). Jednak ów książę niezłomny zachowuje oczywiście umiar i bojaźń Bożą, tym różniąc się właśnie od przeciwników. To besserwisserstwo hrabiego, przy jednoczesnej romantycznej ślepocie (ach, jak on nie wierzy, że Hayde go pokocha!) staje się okropnie romansowe: muszą się piętrzyć dramatyczne pożegnania i uczuciowe kulminacje. Jak w hollywoodzkiej produkcji. Więcej intryg, mniej realiów - cóż, szkoda.
Jedna z najdowcipniejszych, moim zdaniem, kwestii pada, gdy niedoszły morderca w rozmowie z księdzem-przebierańcem ze zdziwieniem woła:
- To ksiądz wierzy w Boga?
Zdaje się, że takich zdziwionych, iż w dzisiejszych czasach wciąż jeszcze istnieją chrześcijanie, mamy dzisiaj na pęczki.