Każda dobra passa kiedyś się kończy. A może raczej wyjątek potwierdza regułę? Ciężko jednoznacznie stwierdzić, podobnie jak ciężko mi napisać opinię o książce, przy której w sumie dobrze się bawiłam, ale była to rozrywka dość niskich lotów. Wiadomo, że ja mam ciągotki do luźniejszej literatury, zwłaszcza w ostatnim czasie sporo komedii kryminalnych się u mnie pojawiło, ale i w tym odłamie staram się szukać czegoś więcej. Problem pojawia się, gdy coś, co jako komedia miałoby szansę się obronić, jest podawane czytelnikowi jako rasowy kryminał.
"Hotel w Lizbonie" to krótka, acz treściwa, opowieść o podróży do stolicy Portugalii. Narrator jest uczestnikiem zorganizowanej wycieczki i relacjonuje ją w taki sposób jakby był naszym dobrym znajomym. Ja taką konstrukcję bardzo lubię, kiedy słucha się audiobooka na podstawie takiej książki, można naprawdę odnieść wrażenie, że to monolog kolegi.
Sama fabuła jest naciągnięta do granic możliwości i mimo dobrej woli trudno doszukiwać się w niej choćby minimalnych znamion prawdopodobieństwa. Dodatkowo brakowało mi w tym wszystkim spójności, z jednej strony to prosta historia, z drugiej wątki mnożyły się i mnożyły, a nic z nich nie wynikało. Może gdyby powieść miała większą objętość, nie byłoby to aż tak odczuwalne, a skoro była krótka, to autor powinien ją dobrze przemyśleć i zdecydować się na konkretny model jej przedstawienia.
Język ogólnie mi się podobał, ale ewidentnie to, że był potoczny i ironiczny, lepiej pasowałoby d...