Czasami zastanawiam się, czemu ciągle się łudzę, że uda mi się poszerzyć czytelnicze zainteresowania na te podobno bardziej normalne i przede wszystkim kobiece. Chyba największym wabikiem na mnie są motocykle, przeczytałam w tym roku dwa romansidła z żużlem w tle, na ten, o którym zaraz napiszę też zdecydowałam się, gdy zobaczyłam w opisie motocyklistę. Najwyraźniej muszę sobie po prostu zakazać patrzenia na takie książki.
"Highway of dreams" to historia, która drażniła mnie od początku do końca. Może mam mylne wyobrażenie o literaturze obyczajowo-romansowej, wynikające z braku jej znajomości, ale tkwi we mnie przekonanie, a raczej wiara, że można w niej w zasadzie bez wysiłku rozbudować tło społeczne, nakreślić głębokie portrety psychologiczne bohaterów, pochylić się nad jakimś zagadnieniem. W końcu to najczęściej historie schematyczne, więc miejsca na wątki poboczne jest sporo. Niestety ciągle trafiam na książki, w których nie chodzi o nic więcej, a miłość sprowadza się raczej do softporno.
Trudno pisać w tym przypadku o fabule, bo to po prostu najbanalniesza opowiastka o miłości. Ona nieszczęśliwa, on nieszczęśliwy, poznają się przypadkiem, są kłamstwa i tajemnice, nietypowe jest tylko zakończenie, zwyczajnie go nie ma, jak dla mnie wszystko urywa się w połowie. Może autorka wróci do tych bohaterów i opisze ich dalsze losy, ale ja na ewentualną kontynuację na pewno się nie zdecyduję.
Gabriel niby zgrywał macho, ale językowo wyglądał na zn...