Udało mi się zdobyć „Głód” Hamsuna (tego od „Szarad”) w antykwariacie – w ten sposób dostałem w łapska swe wydanie z 1957 roku, także hoho!
Książka o głodzie, ha, tytuł zdradza wszystko, ale jak to jest napisane! Lektura obowiązkowa - nie wiem, czy i dzisiaj czyta się Hamsuna w szkołach, to bez znaczenia, tak samo gdy zdamy sobie sprawę, że „Głód” powstał w XIX wieku, a więc staroć, proszę państwa, straszliwa, i wydawałoby się, że beznadzieja, ugór i męka, a tu zaskoczenie! Główny bohater snuje się po Christianii i... głoduje. Jest irytująco nieznośny w swej bierności, nieumiejętności wzięcia spraw w swoje ręce, nie chce, nie umie znaleźć pracy, postępuje irracjonalnie, nielogicznie, jakby głód go nie dotyczył, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, że spala się, traci siły, że umiera. Ratują go łuty szczęścia, małe cuda, ale nie pozostają długo w jego dłoniach – roztrwania je swym bezsensownym rozdawnictwem, a czyni to w imię – jak sądzi – wartości wyższych. „Zobacz” – zdaje się mówić – „Głoduję, a mimo to stać mnie na taki gest!”.
Wyjątkowość i siła „Głodu” tkwi właśnie w bohaterze, walce osamotnionego człowieka z przeciwnościami losu, własnym organizmem i narastającym, niepojętym szaleństwem. Tu widać wielkość Hamsuna – w opisach stanów ducha, które w mgnieniu oka z euforycznych przedzierzgają się w depresyjne, w wewnętrznych monologach, będących pamiętnikami pokręconych myśli i zanikającej świadomości i zdrowego – wydaw...