Smakowicie rozprawia się z ludzkim teatrem - dramatem obcowania. Krótkie rozdziały. Liczne podpunkty. Rozprawia się z wizją zbrodni, twarzami narażonymi na blask i trwogę. Tischner lubi obcować z Bogiem na poziomie estetycznym, drążąc w skali nieograniczonej łaski, ale ostrzega i dopytuje, jak dalece jesteśmy narażeni na krytykę i samosąd. Dużo uwagi zwraca na ludzką postać, która dla Boga jest pokrewieństwem i przekleństwem dla niecnych uczynków. Ksiądz, który filozofuje na tematy Kierrergardowskie. Próbując dojść do sedna chrześcijaństwa, narażając się na pułapki moralne. Otrzymujemy oczywiste rozprawy z literaturą wielkich pisarzy czy myślicieli, ale nie papuguje w ilościach hurtowych. Cytuje, ale z naczelną zasadą, że pytania około duchowe nie zostały wyczerpane. Lekko zahacza o dzienniki duszpasterza, który ujawnia własne zmagania z ludzkimi pytaniami, jak pojąć dobro, kiedy stajemy się ofiarami potępienia i dlaczego ludzka twarz narażona jest na złowrogie spojrzenie. ,,W jednej z kluczowych prac Levinasa czytamy: Drugi jest jedynym bytem, którego mógłbym zamordować (...). Twarz, powie Levinas, jakby zaprasza do aktu przemocy, by następnie rzec, nie morduj''.
Tak sobie skacze od kwiatka do kwiatka, od jednej myśli do drugiej, nie przejmując się niewyczerpanym tematem, polemizując z implikacjami dawnych, zmarłych filozofów. ,,Odpowiadając na pytanie, zaczynam być - o ile odpowiadam na pytanie - ,,dla kogoś''. Innymi słowy: staję się odpowiedzialny. Istotny s...