Po książki Anne Bishop sięgam w ciemno. Wszystko co przetłumaczone, kupuje od razu i czytam jak mam tylko chwilę. Po serii Inni, kiedy to na każdy tom trzeba było trochę poczekać stwierdziłam, że tak jak z seriami od Ilony Andrews, czy Patrici Briggs trzeba poczekać na kilka tomów i wchłonąć jedną całość. Poczekałam na drugi tom i dopiero zaczęłam czytać, choć kusiło…
Oczywiście się nie zawiodłam.
Pierwszy tom Filary Świata intryguje od pierwszych stron. Jak w każdej powieści Bishop jest bardzo dużo postaci każda barwniejsza od poprzedniej. Gatunki, które głównie występują w tej historii to Fae, pół-Fae (i inna rozrzedzona krew Fae), Mały Lud, wiedźmy (czarownie, Wiccanfee – zwał jak zwał), sługi Złego (ta nazwa jest tak prosta, że aż śmieszna – czasami irytująca) oraz ludzi. Książka jest napisana w niezmienny sposób – spójnie, bez zawiłych nazw, gładko się ją czyta. Narracja wieloosobowa, ale wszystkie są prowadzone w ciekawy sposób, nie masz wrażenia, że chcesz już przejść do następnej, bo w sumie po co mi perspektywa TEJ osoby, czy innego podgatunku.
Zaskoczył mnie wątek dotyczący ludzi i ich traktowania kobiet. Bishop lubi przeplatać niesmaczne (dla niektórych) wątki pomiędzy mężczyznami a kobietami (tak było też w innych jej seriach m.in. w Czarnych Kamieniach) jak dla mnie historia jest wtedy bardziej poważna, nabiera innego charakteru, powiewa grozą. Wtedy nie uleci Ci ona tak szybko z głowy, ponieważ brak tam jednorożców i różu. Nigdy też nie jest przewidywalna (choć w wątkach romansu z reguły tak, ale to jak chyba w większości) i zostaje z Tobą na dłużej z chęcią na więcej.