Po wielu latach powróciłam do lektury "Dziennika Anne Frank", chcąc zdążyć jeszcze na koniec akcji #wojennylistopad. Książkę czytałam ogniś jako nastolatka, dziś moja córka jest tylko kilka lat młodsza od nastoletniej panny Frank a i ja przecież nie bardzo przypominam siebie sprzed laty 😉 Anne natomiast zastygła w swoich zapiskach prowadzonych od czerwca 1942 do sierpnia 44 roku. Dla niej czas zatrzymał się na zawsze niedługo potem, na początku 45 roku.
Zanurzam się w ciepłym letnim powietrzu, Anne z rodziną, poubierani na cebulkę mimo wysokich temperatur, kierują się do miejsca swojego schronienia. Świat zaczyna zjeżdżać po pochyłej równi, nikt nie ma już wątpliwości do co polityki Führera dotyczącej Żydów, senior rodziny Frank przygotował się już wcześniej na ewentualność "zniknięcia".
W miejscu swojego odosobnienia Familie Frank nie będzie naturalnie sama. Bez pomocy z zewnątrz nie da też rady utrzymywać się przy życiu przez tych kilka lat, choć o tym, że w ukryciu spędzą lata, państwo Frank jeszcze dziś nie wiedzą… Tak poznajemy 12 letnią Annę, dziewczynę dosyć hardą, raczej niepokorną, która marzy by w przyszłości zostać dziennikarką albo pisarką. W zasadzie A. jest po prostu typową nastolatką, której dojrzewanie ograniczy się do adresu na Prinsengrachstrasse, człowiekiem, którego życie skurczy się do wieku lat 15, a wszystko tylko dlatego, że urodziła się Żydówką w czasie zupełnie do tego nieodpowiednim.
Myślę o A. prze...