Kolejny milicyjny klasyk i jednocześnie kolejny kryminał Edigeya przeze mnie przeczytany. Podoba mi się styl pisania pana Jerzego, bez zbędnych dłużyzn, ale i tak wszystko jasno wytłumaczone. Chociaż tym razem, jak mi się wydaje, z lekka przesadził z tą jowialną serdecznością między oficerami milicji, zwłaszcza "przyjaźnią" między zwykłym milicjantem a jego podwładnym (patrz: Kaczanowski, Niemiroch). Zbytnio też jest podkreślona "dobroć" milicjantów, ich opiekuńcze skrzydła rozciągnięte nad tymi, co to się pogubili, patrz, chociażby "opieka" kobiety milicjantki nad "dewizówkami". Jednak cóż, chcąc być wtedy drukowanym, właśnie tak trzeba było pisać.
Wszystko jednak wynagradza czytelnikowi postać mecenasa Ruszyńskiego, czyli "Miecia", który uwielbia "rude kociaki" i doskonale przyrządzonego sandacza. A także świetna intryga kryminalna gdzie akcja obejmuje kilkanaście postaci i kilka miejsc, czy miast w których się dzieje. Do tego tamten klimat i słownictwo dziś już nieużywane i pewnie większości czytelników nieznane jak, chociażby dancing, czy zielona książeczka. Tak więc przymknę oko na obecną we wszystkich książkach z tamtego okresu, propagandę i zachwyty nad ówczesnym ustrojem i jego władzami i nadal będę czytywać milicyjne kryminały i te z kluczykiem i te z jamnikiem 😉