Zamieszkałam w papierowym mieście, ktoś mi powiedział: - Atrapa, to brzmi dumnie - niech ja go znajdę! Stoję, ludowa Niobe, która nawet skamienieć nie potrafi. Mogłam stekturzyć się, zbibulić, przyglucić płasko do sztucznego muru, jak przeceniona tapeta w głupawe potworki. Dogasa wysycona emulsją galeria, w dali fatamorgana. Tłumy pobiegły właśnie w tamtą stronę. - Oaza, to brzmi dumnie! - już mnie nie nabierzesz. eden? Drobiowy przystojniak nigdy nie daje za wygraną, świta w głowie chaos. Na krzywej bradrurze wyświechtana chochla kołysze soplowaty zarost, cuchną bety krochmalone szronem, filtruję mętny oddech przez rękaw piżamy. Nie wstanę pierwsza. Może później. Tu słońce jest cząstką sztafety światła. Latarnie, neony, pęknięty reflektor tramwaju z koszmarnym wav’em na zakręcie. Walczę. Przegrywam. Nigdzie nie będę szczęśliwa, jeśli zabiorę tam siebie.