Załatwiłam to rzutem na taśmę.
W sobotę przeczytałam opinię zachwyconej czytelniczki. Że co proszę? Za jakieś wspomnienia 10 punktów? To co ta autorka tam nasmarowała?
To było wczoraj. Dziś i niedziela, jestem już po lekturze i oto opinia.
Czasem jak czytam jakąś polską książkę rozgrywającą się kilkudziesiąt lat temu, to detale tamtej rzeczywistości budzą tyle wspomnień, że aż się łza w oku kręci. I to tło jest równie ważne, jak opowiadana historia. Tak zachwyciłam się na przykład wspomnieniem lat 90 w „Innej duszy”, czy „Topieli”. Że ciuchy, potrawy, słodycze, książki, gazety, filmy, muzyka itp, co doskonale pamiętam z tamtych lat. W tę podróż w czasie wmontowana była oczywiście akcja powieści i to nie byle jaka!
A lata dziewięćdziesiąte tylko w tle.
W książce Moniki Marszał dostałam tylko samo takie wyciągnięte tło, bez żadnej akcji, intrygi. Koncentrowanie się na wspomnieniu z czasów dzieciństwa i młodości. Lat, do których jeśli nawet nie chciałoby się wracać, to może jednak by się chciało, bo było się wtedy młodym? Gdzie wszyscy mieli mniej więcej to samo, a więc i wspomnienia są uniwersalne.
Moim zdaniem, książka bardzo spodoba się czytelnikom 45+, może nawet 50+, młodszych znudzi, bo co oni mogą wiedzieć o prywatkach (nie:domówkach), „Świecie młodych”, kartkach na żywność, ogórku (pojazd), teksasach, perfumach „Być może” i „Brutalu”, kawie, którą się zdobywało, towarze, który rzucano, kolejce po buty (ostatecznie kupione nie w tym rozmi...