„Doktor Grant” to książka, której choć daleko do perfekcji, to wzbudziła we mnie ogromne emocje. Z początku nie zapowiadało się na nic odkrywczego. Była kolejnym nie wyróżniającym się przeciętniakiem, historią opowiadajacą zakazaną miłość między młodym lekarzem a pacjentką będąca inżynierką. Im więcej stron przeczytałam tym bardziej przekonywałam się, że tkwi w niej coś więcej, jakieś drugie dno.
Między bohaterami od samego początku można było wyczuć niesłabnące napięcie, niesamowitą chemię. Czytali w sobie, Noah postępował intuicyjnie, ratował Amarę niejednokrotnie, był przy niej. Ona, kobieta tworząca pod swoją marką gadżety erotyczne dla dorosłych, była silną osobą, walczyła o swoją przyszłość. Mogła iść na łatwiznę, przejąć rodzinny biznes, podany na tacy. Marzyła jednak o czymś więcej. Chciała własnymi rękami i pomysłem osiągnąć sukces, nie popełniać błędu matki, by uzależnić się od dziadka. Miała swoje słabsze momenty, podczas których mogła polegać na Noahu, a on nieustannie rozczulał mnie swym podejściem.
Smaczku całej historii dodawał fakt, iż ich związek nie miał prawa istnieć: główny bohater miał zbyt wiele do stracenia, ale na szali była tez miłość, ale nie byle jaka! Ta mistyczna, idealna, wymarzona. Ta, która łączyła jego nieżyjących rodziców. Ta, w którą Noah na nowo uwierzył. Ta, która dawała siłę, ale mogła też doszczętnie zniszczyć.
Cieszę się, ze w tej książce choć w paru akapitach dane jest...