„Diabeł z prowincji“ balansuje między ekologicznym manifestem a dramatem jednostki, wytworami upalonego umysłu a skomplikowanymi relacjami. Biolog, bezimienny bohater, funkcjonuje jako obserwator własnego życia, momentami bezwolna marionetka w rękach innych lub losu. Więcej myśli niż robi, nieustannie analizuje, ale kroki podejmuje dopiero, gdy nie ma innej drogi. Wiele widzi, niekoniecznie wszystko rozumie, a jego realność nieustannie zaburzona jest przez marihuanę. Nie dziwi go przyjęcie porodu owłosionego dziecka, nie kwestionuje ronącej popularności kościoła, który słynie z teorii spiskowych. Myślami za to z ochotą krąży wokół wspomnień o zamordowanym bracie, którego w oczach matki miał być brudnopisem oraz ogarniającym go poczuciu beznadziei przez zderzenie drogi zawodowej a poglądów. Z między tego wszystkiego natomiast wyłania się obraz społeczeństwa Kolumbii, ale odbitego w krzywym zwierciadle surrealizmu.
Powieść zdecydowanie nie dla wszystkich, ale ja przeczytałam ją dwa razy. Szczególnie ujęły mnie subtelności różnic klasowych, zawirowania skomplikowanych relacji w rodzinie, trudne emocje topione w używkach, nieustanne wątpliwości natury moralnej. Druga lektura pozwoliła mi wyłowić więcej elementów z tej niewielkiej formy, a każda kolejna może tylko przynieść więcej odpowiedzi na niezadane pytania. Na ten moment tyle jednak mi wystarczy, na ten moment czuję się nasycone w piękny sposób.
przekł. Katarzyna Okrasko
Nominowana do Bookera.