Dámy a pánové, oto kolejny na mojej czytelniczo-podróżniczej liście czeski kryminał, którego akcja dzieje się tym razem w Ołomuńcu. I znów przyznać muszę, że dałem się wciągnąć.
Krótko i bez spoilerów – na ołumuńskim uniwersytecie zostaje zamordowany znany ze swej nieustępliwości i dążenia do prawdy docent. Oj, poczynił sobie Chalupa wrogów wśród tych, którzy mierzą nieco wyżej niż uczelniany światek. Wszystkie drogi prowadzą do uniwersyteckiego kwestora, który jednak dysponuje niepodważalnym alibi. Kto zatem jest mordercą? Czyżby doświadczona pani komisarz, zwana "Wielką Sową", natrafiła na sprawę nierozwiązywalną?
A w tle Bob Dylan i świetnie nakreślone postaci – przedstawione dosadnie i krwiście (a to dlatego, że napsują krwi czytelni(cz)kom swoją złośliwością, bezwzględnością i tupetem). Śledztwo obserwujemy przez pryzmat poczynań kilku funkcjonariuszy i co się z tym wiąże, poznajemy także ich prywatny świat, który – ten wniosek sam nasuwa się od początku powieści – nie uniknie zetknięcia z głównym nurtem postępowania.
I najzabawniejsze w „Człowieku pana ministra” jest to, że łapałem się na tym, że bardziej wciągające były wątki właśnie tych relacji, związków i rozwiązków wszelakich, spisków i zdrad, niż poszukiwanie kilera. I może dlatego kryminał Sýkory spodobał mi się tak bardzo (abstrahując od uczelnianych klimatów, które zawsze chętnie przyswajam w wersji książkowej).
Doskonała lektura, absolutny pochłaniacz chwil i nocy. Polecam!
Przekład Martyny M. Lemańczyk