Znowu przyszedł dla mnie czas na klasykę, na wielkiego pisarza niemieckiego Thomasza Manna i jego wręcz monumentalne dzieło ''Czarodziejska góra''. Wiele już napisano na jego temat. Gdzieś przeczytałam że sanatorium w Davos, to symbol wizerunku Europy w przededniu pierwszej wojny światowej. Pewnie tak jest, wszak twierdzą tak wielcy znawcy literatury. Dla mnie książka jest tak wielowarstwowa, ma tyle wspaniale ukazanych postaci i tyle się w niej dzieje że skupienie się na samej stricte treści, bez szukania symboli jest już nie lada gratką.
A trzeba jeszcze wspomnieć o długich dyskusjach i wywodach różnych nauczycieli i uczonych mędrców, którzy prostowali poglądy głównego bohatera czyli młodziutkiego Hansa Castorpa . Ale zacznijmy od początku.
Otóż wspomniany już wyżej Hans Castorp to dwudziestotrzyletni młodzieniec , świeżo po studiach i na początku swojej inżynierskiej kariery. Zanim zacznie pierwszą swoją pracę postanawia wypocząć po męczącej nauce i przy okazji odwiedzić kuzyna, Joachima Ziemssena przebywającego właśnie w sanatorium w Davos w Szwajcarii, lecząc się z gruźlicy.
Na górze jego, chłopaka z nizin , nie społecznych wszystko dziwi, zaskakuje i czasem nawet wydaje się niesmaczne, jak na przykład historia o tym jak z gór transportuje się zwłoki, bo przecież jakoś trzeba to robić. Rozrzedzone powietrze na wysokości ponad 1600 metrów nad poziomem morza też robi swoje i Castorp zaczyna odczuwać pewne dolegliwości. Bardzo stara się nie identyfikować z mieszkańcami Berghof, wszak przyjechał tylko na trzy tygodnie odpoczynku i wyraźnie nie podoba mu się ''tu u was na górze'', jak często powtarza.
Nie podoba mu się to że kuzyn opowiedział mu ze szczegółami, iż w jego obecnym pokoju wcześniej umarła pewna Amerykanka, dostawszy na koniec jeszcze dwa porządne krwotoki, nie podoba mu się że w pokojach nie palą mimo zimna, że leżakują owinięci w koce z wielbłądziej wełny na zimnej werandzie. A fakt że oprócz lekarza od ciała, doktora Behrensa jest w sanatorium jeszcze lekarz od duszy, doktor Krokowski wręcz Hansa rozbawia.
Ponieważ sanatorium jest międzynarodowe, daje to nam okazję do poznania całej plejady przeróżnych postaci które będą miały niesamowicie wielki wpływ na kształtowanie młodego umysłu Hansa Castorpa. Dwóch głównych adwersarzy usiłujących przekonać Hansa do swoich racji to Włoch Settembrini , członek osławionej Loży wolnomularskiej , oraz mały i drobny jezuita Leon Naphta,wysłany na leczenie przez swój zakon. Ale są też i inni jak rosyjskie małżeństwo sąsiedzi Castorpa. Jest też meksykańska matka której jeden syn właśnie umiera, a drugi właśnie zaczyna chorować...Jest w końcu piękna Rosjanka o tatarskich rysach w której to młody Hans zakochuje się bez pamięci.
Ta pani to Kławdia Chauchat . Jest ona o kilka lat starsza od swojego wielbiciela i co gorsza jest mężatką. Ale to nie szkodzi, bo jak mówi sam Castorp ''choroba daje jej wolność''. Ciekawe jest to że nasz zakochany właściwie nie lubi pani Chauchat i widzi jej wszystkie wady. Przede wszystkim jej naganne maniery, jej codzienne trzaskanie drzwiami do jadalni, to że kręci kulki z chleba, że obgryza paznokcie, no i w ogóle ma nieładny (zdaniem Hansa) profil. To wszystko jednak nie przeszkadza mu zakochać się na amen i kiedy Kławdia wyjeżdża, czekać na nią aż wróci.
Książkę naprawdę warto przeczytać mimo objętości osiemset stronicowej i miejscami nużących wywodów . Mimo wszechobecnej śmierci, jest w tej powieści i radość, zabawa (wbrew zaleceniom lekarza)a nawet żarty i dowcipy. Jak na przykład ten którym uraczyła Hansa na samym początku jego pobytu pewna członkini Stowarzyszenia Jednego Płuca, która zagwizdała na sztucznej odmie.
To co napisałam to tylko minimalne wyrywki z treści tej ogromnej powieści . Jak ją skończyłam zaczęłam się zastanawiać czy znajdę chociaż jeden temat który nie był poruszany w rozmowach obydwóch wyżej wymienionych ''nauczycieli'' Hansa Castorpa. Ale prócz tych wzniosłych i ważnych dyskusji jest w tej powieści też wiele ciekawostek ,jak na przykład to, co po śmierci rozpada się najszybciej i dlaczego z ludzkiego ciała. To czy po śmierci rosną jeszcze włosy i paznokcie, a nawet dokładnie opisane jak powstaje tak zwana ''gęsia skórka''
A wszystko to opowiedziane z prawdziwą niemiecką sławną precyzją. Nawet to w jaki sposób zamocowana jest parasolka do leżaka, opowiedziane jest wręcz w najdrobniejszych szczegółach. To co jeszcze zapamiętałam , dlatego że mnie zdziwiło, że już wtedy takie wnioski były formułowane. A mianowicie doktor Krokowski , na swoich wykładach na temat miłości twierdził , że miłość to nic innego jak pewien chemiczny proces zachodzący w mózgu. A ja naiwnie myślałam że to stwierdzenie poparte wieloma badaniami to ''wynalazek'' bardziej współczesnych nam czasów.
Był też pewien fragment który mnie rozbawił, chociaż był to rodzaj raczej czarnego humoru. Otóż jak Joachim opowiadał Hansowi że niektórzy umierający, nie chcą umierać, boją się i wtedy doktor Behrens mówi ''Niech się pan z łaski swojej tak nie stawia'' i chory przestaje się ''stawiać'' i cichutko, posłusznie umiera. Tym to czarnym humorem kończę swoją opowieść o ''Czarodziejskiej górze'' jeszcze raz serdecznie zachęcając do przeczytania powieści.