"Cień" okazał się książką nieodkładalną przez co położył się cieniem na pierwszym słonecznym weekendzie tej wiosny. Zamiast czerpać energię i radość z eksplodującej wokół zieleni, zaszyłam się w ciemnym kącie niecierpliwie przerzucając kolejne strony, aby czym prędzej poznać tajemnice bohaterów stworzonych przez K. Alvtegen.
Primo, fabuła wciąga, jak... bagno.
Secundo, postaci, to w większości indywidua o skomplikowanej psychice i wątpliwej moralności, skrzywdzone przez życie lub inne, często najbliższe, osoby. Czytelnik śledzi nie tylko poczynania bohaterów, ale ma wgląd w myśli i najciemniejsze zakamarki ich duszy, co oznacza, że od strony psychologicznej jest co analizować. Dodatkowo, niemal wszyscy są związani ze światem literatury - to taki smaczek, można poznać życie literatów od zaplecza.
Tertio, konstrukcyjnie i językowo "Cień" wypada dobrze. Nie ma ślepych zaułków i niedomkniętych czy zbędnych wątków. Zdarzają się też ciekawe spostrzeżenia, a nawet zdania w rodzaju złotych myśli, np.
"...człowiek mógł wyjść ze stadium zwierzęcego i rozwijać cywilizacje, bo silni zwyciężyli słabych, zdolni niezdolnych, inteligentni głupich. Zaczął się zastanawiać, czy ta czystka nie trwa nadal? Ale w takim razie jak do tego doszło, że teraz to ci glupi i niezdolni zajmują najwięcej miejsca i są najbardziej słyszalni?" (s.181)
"Dlaczego to właśnie potomstwo człowieka jest uzależnione od swoich rodzicieli i wydane na ich pastwę, na całe życie zostaje ukształtowane przez ich ewentualne błędy?" (s.241)
"...wiele stolików było zajetych. Po dwoje, w czteroosobowych grupkach - rozrzuceni po całym lokalu goście siedzieli przy swoich stolikach, oddzieleni niewidzialnymi barierami. W nieskończonej przestrzeni wieczności wszyscy spotkali się akurat tutaj, w tym czasie. Jeden jedyny raz. (...) Gdyby jakiś szaleniec nagle wszedł przez drzwi i wziął gości pizzerii jako zakładników, w jednej chwili wszystko by się zmieniło - bariery zostałyby przełamane, a oni stworzyliby jedność. Połączeni wspólnym zagrożeniem, szybko odnaleźliby swoje miejsce w grupie i z całych sił staraliby się działać wspólnie. Ale, póki nie było żadnego zagrożenia, siedzieli razem i robili, co w ich mocy, żeby nie zauważać pozostałych." (s.241)
Kiedy odkryłam już wszystkie tajemnice i poznałam zakończenie, odetchnęłam i przewietrzyłam głowę, doszłam do wniosku, że jednak czegoś mi w tej książce zabrakło. Nie kieruję tu zarzutów pod adresem autorki, chodzi wyłącznie o moje subiektywne odczucia. O to, że jest to historia mocno dołująca, że nie polubiłam żadnego z bohaterów, że zabrakło mi balansu - chociaż małego ciepełka, odrobiny optymizmu dla równowagi, promyczka nadziei. No, ale to już mój problem, że nie chcę wierzyć w to, że na tym świecie jest miejsce tylko dla ludzi biernych, podłych i złych.