Prokuratorka z Wrocławia na długich wakacjach w pipidówce nad jeziorem. Niby jest tajemnica - śmiertelny wypadek przyjaciółki, który być może nie był wypadkiem - ale większość narracji to opisy jedzenia pierogów, pływania, wiosłowania, picia alkoholu i kładzenia się spać. I tak w kółko. Bohaterka jest arogancką, miastową wydrą, która dla miejscowych ma jedynie pogardę, a w najlepszym razie utrzymuje dystans. Jej monolog wewnętrzny pełen jest złośliwości i wulgaryzmów, a w kontaktach z ludźmi też średnio sobie radzi. Nie poprawia sprawy wprowadzenie drugiego narracyjnego głosu, zabieg, którego współcześni autorzy moim zdaniem nadużywają. Na zawiązanie się kryminalnej akcji czekamy długo, mroczne sekrety okazują się średnio mroczne (patologia społeczna, prywatna wendetta i lokalne układziki to za mało, by letniskową miejscowość spowił mrok budzący dreszcze). Bardziej to obyczajówka o pokomplikowanym życiu w małym miasteczku niż prawdziwy kryminał.