Jak nie znoszę produkcji Marvela - to i komedia z superbohaterów powiela najdrobniejsze chwyty oraz wyświechtane triki na złamanej deskorolce. Robi dokładnie to samo co megahity w postprodukcji, czego powinni unikać autorzy od dużych superprodukcji - kiszenia się w schematycznych rozwiązaniach fabularnych. Zaczęło mię to męczyć - seria automatycznie ląduje do kosza po tomie czwartym. Jestem zużyty, jak stara, brudna decha od siarczystego deszczu. Niesamowicie męczy bułę, a kwaśny humor zmienił w papkę dla pryszczatych nastolatków. Ile można powtarzać kawały o waleniu gruchy ze zbiornika, to jak cytować nieustannie złote myśli czy kserować tekściki z kultowych seriali czy filmów. Miało być na zasadzie ,,Przestań się mazać - chłopaki nie płaczą'', a co wyszło? „Bardzo niedobre dialogi są. W ogóle brak akcji jest. Nic się nie dzieje.” Minimalnie lepszy od poprzedniej części, ale wiecie co? To jest oklepany skrypt na sterydach - pozbawiony naturalności, błyskotliwości i lekkości filmów z lat 80. ubiegłej epoki. Satyra powędrowała w dziwne nurty narracyjne - zmierzając niebezpiecznie w stronę telenoweli i niewybrednych żartów z cudzych penisów.
Największą bolączką tej serii - od samego początku, w sumie - jest jej nienaturalny charakter. Zamiast skupiać się na babolach i bolączkach superbohaterów wyśmiewając ich zgniłe podeście do życia - brnie w ciąg alkoholowo-narkotyczny, a zamiast uczciwych dialogów dostajemy wynurzenia średnio rozgarn...