Ech, wspomnień czar.. W latach mojej nauki szkolnej "Boso, ale w ostrogach", wraz z inną książką Grzesiuka ("Pięć lat kacetu") były często stosowanym środkiem zaradczym na tzw. "trudną" młodzież.
Z tego, co pamiętam, to absolutnie każdy miejscowy psycholog/ pedagog szkolny wciskał je na siłę kolejnym interesantom. Przychodząc do gabinetu można było z góry założyć, że usłyszy się gorące namowy do przeczytania tych książek, niezależnie od tego, z jakiego powodu tam wylądowałeś- tym powodem mogły być zwykłe wagary, albo problemy z matmy (nie, to nie żaden kit), o bójkach nawet nie wspominając.
Kiedyś naiwnie myślałem, że skoro tak te książki zachwalają, to muszą być to pozycje genialne. Teraz (kiedy nie jestem młodym- gniewnym, tylko starym- wku*%#*ym) widzę, że Grzesiukowa proza była stosowanym wobec uczniów "Młotem na czarownice"- ot, byle się jak najszybciej problemu pozbyć, bo kawa stygnie. Trzeba było tylko rzucić jakiś ochłap, co by uczeń nie myślał, że pedagog ma go zupełnie gdzieś- więc jak mantrę powtarzano: "czytaj Grzesiuka!".
No dobra, a jak się prezentuje sama książka?
Może szału nie ma, ale jest całkiem dobrze. Powinna przypaść do gustu mieszkańcom stolicy, a zwłaszcza Czerniakowa. Mi osobiście spodobał się knajacki klimat przedwojennej, ubogiej dzielnicy, jej charakter i koloryt.
Język, jakim operuje autor nie jest zbytnio wyszukany- jest raczej prosty, przepełniony gwarą więzienną, ale przystępny w odbiorze, nawet dla ludzi dalekich ...