XIX wieczny Paryż i historia miłosna... Czy w świecie w którym zawieranie małżeństw jest swoistym kontraktem biznesowym, prawdziwe uczucie ma szansę przebić się przez układy, intrygi i rodzinne układy?
Charlotte de Foy wierzy, że jest w stanie zmienić coś w podejściu do ożenku, dziedzicząc po dziadku biuro matrymonialne, za punkt honoru stawia sobie łączenie ludzi nie pod kątem ich majętności lub o zgrozo wedle instrukcji rodziców, ale pragnie by każde małżeństwo zawierane było z miłości.
Z ogromnym zapałem i nadzieją w sercu Charlotte zabiera się do swatania spragnionych miłości (albo gosposi - niestety) mieszkańców Paryża. Nie wszystko idzie jak z płatka, nie łatwo zadowolić niecierpliwych i wybrednych.
Jedno ze zleceń okazuje się niezwykle trudne. Problemem nie jest to, że kandydaci do ożenku nie pasują do siebie, problemem jest to, że Charlotte sama się zakochuje. Kim jest wybranek jej serca? Czy odwzajemni jej uczucie? A może przeznaczenie nie istnieje, a to co przypominało miłość jest tylko manipulacją?
"Bławatek" to historia w której główna bohaterka mając dobre intencje, sama wpada w pułapkę niedomówień. Jest to postać, która z jednej strony silna i ambitna wzbudza podziw i sprawia, że chce się jej przybić piątkę, z drugiej - irytuje bezmyślnym postępowaniem. O ile wszystko byłoby prostsze, gdyby (jak słusznie zauważył obiekt jej westchnień) od początku było transparentne?!
To co nazwane zostało nieporozumieniem, okazało się oszustwem, może intencje były inne, ale jednak...
Czy stwierdzenie "nie pasujemy do siebie, choć listy dawały złudną nadzieję" nie wydaje się ponurym żartem? Skoro listy pisał ktoś inny? Przyznam, że fakt ten od początku wzbudzał moją irytację odnośnie poczynań właścicielki biura matrymonialnego. Im bardziej ją poznawałam tym mniej ją lubiłam, czara przelała się w momencie gdy przyparta do muru, odpowiedziała atakiem, który był odwracaniem kota ogonem... Oj Charlotte tak się nie robi.
Czy mimo irytacji zachowaniem głównej postaci, cała historia mi się podobała? Zdecydowanie tak! Może odrobinę pierwsza połowa mi się dłużyła, ale odpowiednia dawka humoru, motyw buntu wobec konwenasów, ciekawe postaci (choć irytujące) oraz końcowy pstryczek w nos Charlotte, co okazuje się nauką nie tylko dla niej, zdecydowanie sprawiły, że książkę z czystym sumieniem mogę polecić.
Bardzo podobał mi się wątek nieszczęśliwej miłości i przeszłości, która skrywa wiele tajemnic. Taki smaczek na koniec, który aż się prosi o odrębną historię.
Dziękuję autorce za zaufanie i za egzemplarz do recenzji 🧡.
Współpraca recenzencka