Myślałam, że będzie to czysto rozrywkowa książka, taka zabawna wariancja na temat Frankensteina, ale ostatnie kilkadziesiąt stron zupełnie zmieniło mi jej odbiór. W jednej chwili dosyć luźna historyjka o niezbyt rozgarniętym lekarzu i jego przyjacielu-szalonym naukowcu przeistacza się w powieść o kapitalizmie, seksizmie, o władzy, jaką klasa najbogatszych i najbardziej uprzywilejowanych ma nad resztą społeczeństwa (chociaż momentami te kwestie zostały przedstawione zbyt łopatologiczne for my liking), i nawet pogodny ton narracji parodiującej powieść wiktoriańską nie jest w stanie przykryć tej beznadziei i smutku wylewających się z Biednych istot.
Teraz tylko czekać na film Lanthimosa.