Czar PRL-u. Przestępcza szajka wykonuje skok na kasę dużego zakładu pracy w przeddzień wypłaty pensji - ech te czasy, gdy dzień wypłaty oznaczał przywiezienie walizek pieniędzy, a nie serię przelewów! Charakterystyczne też, że nie wiemy, czym się ów zakład zajmuje - w słusznie minionym systemie klasa robotnicza zwykła się była oburzać, gdy obsadzano konkretną branżę w roli tła jakichś negatywnych zdarzeń, autor wolał więc nie ryzykować społecznej interwencji komitetu obrony czci producenta gwoździ czy gumiaków. W każdym razie na początku pada trup w postaci jednego ze strażników pilnujących kasy, a potem jest coraz lepiej. Śledztwo prowadzi mądra, bystra, przewidująca i odważna Milicja Obywatelska, więc oczywiście sprawcy, przynajmniej ci, którzy dożyją do końca powieści, zostaną przykładnie przyskrzynieni. W śledztwo wplątuje się także przypadkowy obywatel, który niebacznie pozwolił koledze popitigrilić się z przygodnie poznaną panienką w mieszkaniu narzeczonej, wskutek czego panienka wyszła w płaszczu narzeczonej (to ten tytułowy, biały w brązową kratę) i z jej torbą. Ponieważ obywatel boi się narzeczonej bardziej niż bandytów, brnie coraz głębiej w całą historię, wnosząc lekki opar absurdu (co tam trup, co tam rabunek, co tam bandzior przetrzymujący zakładnika, ja tu płaszczyk muszę odzyskać!). W tle warszawskie knajpy, dansingi, peryferie miasta, światek przestępczy i obyczaje lat 70 minionego wieku. Da się poczytać.