"Pewnego dnia wczesnym rankiem zajechaliśmy do Stolina nad Horyniem, aby zwiedzić to, co pozostało po dawnej radziwiłłowskiej ordynacji w Mankiewiczach. Nikt z nas wcześniej tutaj nie był, ale nasz kierowca Sasza doskonale wiedział, którędy dojechać. Zatrzymaliśmy się przed pozostałościami bramy parkowej. Przed niewielkim domkiem, który, jak się później dowiedzieliśmy, był dawną stróżówką, siedziało dwoje siwiuteńkich staruszków. Kiedy powoli wysiadaliśmy z autokaru, a jak wspomniałam, naszą grupę stanowili w większości ludzie starsi, związani z Kresami więzami rodzinnymi, babcia nagle poderwała się z rączością, o którą nikt z nas jej nie podejrzewał, i wrzasnęła gromko do męża: Grigorij, polskije pany wiernulis`! I oboje padli na kolana, a my staliśmy osłupiali, nie mogąc wykrztusić słowa, aż w końcu, po dłuższej chwili, ktoś oprzytomniał, podbiegło do staruszków i pomógł im się podnieść..."