Mam ogromny mętlik po przeczytaniu tej historii. Z jednej strony bardzo dobry początek, rozdziały kończące się w taki sposób, że trudno odłożyć książkę bez chociażby zerknięcia do następnego. I wszystko byłoby wzorcowo, no prawie… bo czym dalej, chociaż nie, chaos towarzyszy od pierwszego rozdziału. Tłumaczyłem sobie, że może to kwestia dotarcia na płaszczyźnie autor – czytelnik, ale kolejne strony tylko utwierdzały mnie w przekonaniu, że nie będzie z tego udanego związku.
Nic to, tematycznie super, tajemniczy klimat, który stopniowo przybliża czytelnika do finału. Ale znowu ten… kulminacyjny… który poszedł w naprawdę dobrym kierunku, w ostatnim klapsie rozpruł się w dziwnym stylu gasząc całe napięcie. Trochę jak petarda, która z wielkim świstem leci w niebo i gdy już cieszysz się, że tak spektakularnie zaczęła swoją podróż, czekasz… Na błysk, huk, ale w rezultacie otrzymujesz tylko „pffff” świadczące o końcu spotkania. Czy sam lot wystarczy by zatrzymać emocje na dłużej?
To było moje trzecie spotkanie z autorem i choć książka „Zły wpływ” urzekła mnie w całości, tak znowu „Najciemniejsza część lasu” niestety nie bardzo. Dzisiaj znowu się nie dogadaliśmy. W ostatecznym rozrachunku, ogromny plus za oprawę graficzną. Szkoda, że tylko tyle.