Wieje porywisty wiatr i pada rzęsisty deszcz, które wespół smagają mnie niczym wilgotnym biczem.Bezimienna, młoda dziewczyna ze wsi, straciwszy w napadzie zbrojnych całą rodzinę, rozpoczyna w więzach swą drogą do Teraticos - stolicy Cesarstwa, jednego z pięciu władztw Pendorum. Nie umie czytać ani pisać, jest niemową. Ma ukrytą własność, nad którą sama nie panuje - wychodzi z ciała jako "czysty duch", mogąc się poruszać po okolicy, widzieć i słyszeć wszystko niezauważona... Pochodzi z Otchłani - jak nazywają zamorskie ziemie mieszkańcy Cesarstwa, którego zwyczaje i rozrywki przypominają trochę starożytny Rzym. Z targu niewolników bohaterka szybko trafia do szkoły gladiatorów, gdzie po pierwszej zwycięskiej walce z apokaliptycznym potworem (bo jak u św. Jana: osiem rogów, dwie paszczęki itd.) xeratoxem zyskuje pseudonim artystyczny Anrea - po jakiejś bogini, pogromczyni potworów.
Cały pierwszy tom to niemal wyłącznie opis coraz bardziej wymyślnych walk na arenie, w których Anrea-gladiatrix rozcina brzuchy, ucina ręce, krew się leje, flaki wypadają, a ona oczywiście zwycięża, robiąc coraz większą karierę wśród publiczności. Najlepsze, że to mordowanie zdaje jej się podobać - jak w jakiejś grze komputerowej, w której chodzi tylko o szlachtowanie kolejnych wypadających na ekran przeciwników. Dla równowagi autor nie szczędzi nam również erotycznych opisów z podziemi Koloseum, gdzie między walkami pomieszkują gladiatorzy, a faceci muszą sobie przecież spuścić napięcie z lędźwi. Aż trudno uwierzyć, że znajdujemy się w głowie kobiety, bo podejrzewam, że jej poziom uczuć i głębia refleksji niewiele odbiega od przeciętnego, nastoletniego gracza jakiegoś
Shadow Of Rome czy
God of War III. Albo wieloletniej pracownicy korporacji zdeterminowanej za wszelką cenę osiągnąć sukces - po trupach. Co zresztą na jedno wychodzi.
W walkach najgorszym wrogiem Anrei okażą się rycerze zakonni, mający walczyć z "heretykami" i o umocnienie władzy cesarza, gdyż to oni, jak się okazuje, zabili jej rodzinę. Nie bardzo wiadomo, dlaczego mieszkańcy Otchłani są heretykami, skoro w Cesarstwie panuje wielobóstwo (ci główni bogowie to: Haremid, Arezar, Wiramond, Awenedor, Gragezon, ale wygląda na to, że jest i masa pobocznych). Musi mają jakiś kompletnie inny panteon? Ciekawe jednak, że wszyscy - ci z Cesarstwa i barbarzyńcy zza morza - mówią tym samym językiem, ponieważ niemowa Anrea wszystko od razu rozumie, a nawet błyskawicznie - z napisów w Koloseum (a trochę z pomocą kucharza) - nauczy się czytać...
Rytuały świąteczne ku czci bogów o zwierzęcych postaciach (orzeł, niedźwiedź, bodaj byk i wilk - bo Haremid to łowczyni) są też jakieś dziwne: niewolnicy-gladiatorzy, czyli nikt - ludzie na zabicie, szlachtują zwierzęta... Cóż za konsekwencja w oddawaniu czci bóstwom!
Cała narracja prowadzona jest bezustannie w czasie teraźniejszym i wyłącznie z punktu widzenia Anrei, co sprawia silnie sztuczne wrażenie, a z czasem nuży. Słucha się, jak gdyby ktoś włączył audiodeskryptor. Bo taki jest język opowiadania - jak gdyby opowiadał to prawnik lub ekonom. Głos lektorki też nie dodaje postaci ani autentyczności, ani kobiecości. Po prostu żeński audiodeskryptor. A autor, wprost zachłystując się własnymi opisami walk, przemocą i zabijaniem...wkłada te słowa w myśli młodej dziewczyny. Wygląda na to, że interesuje ją tylko to, by rozpruć na scenie każdego - wszystko jedno, czy to człowiek z tej samej szkoły gladiatorów, czy zwierzę. A z czasem chodzi też o to, by po walce sobie po prostu pokierdasić. No, czyż mentalnie to nie jest facet? Człowiek, wzorem jednego z gladiatorów, nie wierząc, że to kobieta, chce wręcz zawołać: "Pokaż (mentalne!) cycki!" Dlatego też nie uwierzyłem narracji. Całe przesłanie książki i motto życiowe bohaterki to zemsta: "Winni zostaną ukarani tymi oto wątłymi rękami".
Aż, chce mi się powiedzieć na podsumowanie lektury to, co mówi właściciel tego cyrku w powieści:
Tylko ja bym to powiedział inaczej, niż lektorka audiobooka - zrobiłbym z tego jeszcze większy pastisz.
Na koniec kilka przykładów frazy Bonka (jest tego multum...):
- Przytrzymuję ją dłuższy czas, dając jej skonać w pozycji pionowej i zalewam się od piersi w dół jej czerwoną krwią.
- jej surowa postawa zdaje się wyrażać do mnie jasny przekaz
- skłaniam głowę przyznając w duchu rację skierowanej do mnie pretensji
- Zastygam, jak sparaliżowana, patrząc na Pajosa posiadającego drwiący uśmiech na ustach...
- Na ten czas jestem skłonna walczyć nawet z nieuchronnym przeznaczeniem.