Latem i jesienią 2009 roku „Gazeta Wyborcza” w Katowicach wraz z Muzeum Śląskim prowadziły niezwykły konkurs, w którym Czytelnicy mieli wybrać najpiękniejsze śląskie słowo.
Do redakcji wpłynęły setki przepięknych śląskich słów, często już zapomnianych, z fantastycznymi uzasadnieniami.
Choć to nie słownik, słowa uporządkowane są w nim według alfabetu, a to bardzo wędrówkę ułatwia. Do książki wchodzimy więc przez pogrążony w półmroku antryj (przedpokój), którego prawie całą dłuższą ścianę zajmuje obwieszony płaszczami wieszak. Potem na nasze spotkanie wychodzi bajtel, niewiele wyższy od stojącego za nim koła (czyli roweru), zaś dwie strony dalej na śnieżnobiałym bifyju (kredensie) stoi młynek i biksa na bonkawa.
Jest jak w prawdziwym śląskim domu. W oknie gardina, zwiewna jak kobieta, więcej odsłania, niż zasłania, ale gospodyni byłoby gańba okno bez gardiny zostawić. Wszystkie sąsiadki by o tym klachały. Zjeść można żymła albo sznita z bajlagom (ślinka cieknie! To nie to samo co kanapka), napić się bawarki z szolki. Na stole pachną karminadle, zaraz starka przyniesie kołocz i wszyscy zaczną maszkecić. Jak nie będziesz frechowny i przepadzity, to też dostaniesz.
Wspólnie z Muzeum Śląskim postanowiliśmy zebrać to bogactwo w książce, by z lektury mogło korzystać jak najwięcej osób i to przez wiele lat.
Wydaliśmy książkę, w której zamieściliśmy najpiękniejsze śląskie słowa wraz z opisami naszych Czytelników, okraszone fotografiami fotoreporterów "Gazety" oraz zdjęciami archiwalnymi Muzeum Śląskiego.
W ten sposób powstała rozpisana na wiele głosów wzruszająca opowieść o Śląsku i Ślązakach. Co ciekawe, w jej układaniu wzięli też udział ludzie, którzy sami na co dzień godki śląskiej nie używają, ale zakochali się w jej brzmieniu.
Do redakcji wpłynęły setki przepięknych śląskich słów, często już zapomnianych, z fantastycznymi uzasadnieniami.
Choć to nie słownik, słowa uporządkowane są w nim według alfabetu, a to bardzo wędrówkę ułatwia. Do książki wchodzimy więc przez pogrążony w półmroku antryj (przedpokój), którego prawie całą dłuższą ścianę zajmuje obwieszony płaszczami wieszak. Potem na nasze spotkanie wychodzi bajtel, niewiele wyższy od stojącego za nim koła (czyli roweru), zaś dwie strony dalej na śnieżnobiałym bifyju (kredensie) stoi młynek i biksa na bonkawa.
Jest jak w prawdziwym śląskim domu. W oknie gardina, zwiewna jak kobieta, więcej odsłania, niż zasłania, ale gospodyni byłoby gańba okno bez gardiny zostawić. Wszystkie sąsiadki by o tym klachały. Zjeść można żymła albo sznita z bajlagom (ślinka cieknie! To nie to samo co kanapka), napić się bawarki z szolki. Na stole pachną karminadle, zaraz starka przyniesie kołocz i wszyscy zaczną maszkecić. Jak nie będziesz frechowny i przepadzity, to też dostaniesz.
Wspólnie z Muzeum Śląskim postanowiliśmy zebrać to bogactwo w książce, by z lektury mogło korzystać jak najwięcej osób i to przez wiele lat.
Wydaliśmy książkę, w której zamieściliśmy najpiękniejsze śląskie słowa wraz z opisami naszych Czytelników, okraszone fotografiami fotoreporterów "Gazety" oraz zdjęciami archiwalnymi Muzeum Śląskiego.
W ten sposób powstała rozpisana na wiele głosów wzruszająca opowieść o Śląsku i Ślązakach. Co ciekawe, w jej układaniu wzięli też udział ludzie, którzy sami na co dzień godki śląskiej nie używają, ale zakochali się w jej brzmieniu.