Jako mały chłopiec nigdy nie sądziłem, że zajrzę do powieści ,,żeńskich''. Ruda bohaterka, biedne, osierocone maleństwo - i to miała być lektura, przy której miałem się rozpływać? Cieszę się, że nie zaglądałem za małego, bo bym nie zdzierżył. Ania to wygadana, rozmarzona dziewucha - jako dziecko byłem całkowitym przeciwieństwem. Milczącym sportowcem, który wolał cybernetyczne igraszki, gry w karty, gdzie gotówką były zapałki czy kapsle. Wolałem kosmiczne pojedynki na pięści, obcych na pokładzie Nostromo, bieganie po ścianach i fantasty. A tu nagle miałem zaglądać do kameralnej historii o dziewczynce, która, ironią losu, trafia do kochającej rodziny, co szukała dziecko o płci męskiej, aby pomagało na gospodarstwie rolnym, a nie koślawej Ani z szarą sukiennicą z sierocińca.
Spore zaskoczenie, że opowieść, przed którą wzbraniałem się od najmłodszych lat okazała się pełną wdzięku maszyną do słodkich lat szczenięcych, kiedy jako rozrabiaki nie przejmowaliśmy się grą konwencji dorosłych. Ania, to marzycielska buntowniczka, która wiecznie coś zbroi - rozbrajająca scena, gdy nalewa wina koleżance myśląc, że to sok malinowy! Gdzie dziecko jest nad wyraz dorosłe i posługuje się wyszukanym językiem. Dużo tu sentymentalnych pieśni, które wpisują się w tragikomiczny wpis do kartoteki nie przystojnej, rudowłosej pannicy z ubogiego domu zastępczego. Na wpół realistyczne, na wpół wyśnione życie, gdzie zrządzeniem losu mała, pyskata kobiecina wyrasta na ułożoną prymuskę, co uczy...