Jeśli ktoś idzie pod górę, to jest w nim wiara, nadzieja… Pod górę idą tylko zwycięzcy. Ci, którzy chcą. Ci, którzy są szczęśliwi. Jedziemy. Najpierw Lhotse – szaleństwo, szczęście, radość i zdziwienie. Muszę o tym napisać, musicie to poznać. A potem… potem K2. Syrena i rosiczka. Właśnie tak. Słyszę syreni śpiew wiatru wyjącego ze zboczy. Opieram się i trzepoczę jak ryba na brzegu, duszę się, myśląc o niej, ale nie mogę przestać. Widzę, jak zaraza wypełza z zamkniętej bazy i rozlewa się na moich kolegów. Widzę, jak zmraża serca i umysły całego narodu. Syreni śpiew odebrał zdrową ocenę. Słyszę tylko K2, ka dwa, ka dwa… powtarzane jak mantra. Ka dwa. A góra z pięknej syreny przepoczwarza się w żądną krwi rosiczkę. Tak jest od lat. Pożarci wspinacze wypluci w kawałkach leżą u jej stóp. I to nie jest przenośnia, tylko obserwacja. Syreni śpiew K2 mami: „Hej, Rafałku… chodź do mnie. Ja nie płaczę przez ludzi, to ludzie płaczą przeze mnie…”. Już idę, Góro… bezwolnie, niezdolny do oporu. *** W górach nie ma ze mną bliskich. Dlatego piszę do nich w pamiętniku, jadą ze mną na zdjęciach, wetknięci między strony jak ususzone kwiaty, które mają mi przypomnieć lato. Gadam do nich długopisem. I kiedy już wiatr i mróz rozbierają mnie z obłudy i codzienności, kiedy zostaję namaszczony kremem do opalania z UV 50+, otwieram zeszyt i jak na wigilii zaczynam się dzielić tym opłatkiem, życząc sobie, by Góra okazała się łaskawa i abym dostąpił jej magii. Mówię i mówię, a pamiętnik słucha. Zazwyczaj odwiedzam wszystkie strony, wypełniam je do ostatniej karteczki przyklejonej do tylnej strony okładki. Wtedy wracam. Do domu. Wracam lepszy, spokojniejszy, chętniejszy do życia.