Słońce wschodzi, unosi się nad horyzont. Wstaje nowy dzień. Podobno to właśnie w takich chwilach rodzą się anioły. Taki mały cud tworzenia.
Pisanie wierszy to jest również taki mały fenomen. Zrozumieć życie, niejednokrotnie skostniałe, zamglone – gdy światło latarni morskich jest uwięzione wśród ostrych skał.
Tak bywa, że morze podobne jest życiu ludzkiemu. Nikt nie wie gdzie się kończy, a połyskuje żalami i tęsknotami. Wypełnia twoje oczy i szumi niezrozumiałymi dla większości ludzi słowami.
Bo tylko poeta zastanawia się nad istnieniem czy nieistnieniem siebie. Dla przeciętnego zjadacza chleba istnieje lustro, w którym odbicie ciała jest informacją o bytności na tym padole łez i wiecznych pytań. Poeta wymaga czegoś większego, czegoś bardziej natchnionego. Lustro jest tak banalne, że aż boli to życie, ten trywializm. Poeta jest rozdarty, przecież tylko bywa od czasu do czasu sobą. A tak naprawdę jest człowiekiem. Tylko, aż – zależy od odbiorców, czytelników.
Morze wciąż woła, wręcz krzyczy. Poeta wyławia szum, to coś czego nam, maluczkim, brakuje. Coś o co można się potknąć, a jednocześnie coś od czego można się odbić. Wszystko podlega dyskusji. Człowiek ma skłonności, jest zapalczywy w nienawiści, a boi się miłości. Zdradza, i nie jest mu przykro. Nie docenia drugiego człowieka, boli go brak egoizmu.
Osiada na mieliźnie. Przyjaciele rozeszli się po świecie, i brakuje miłości bliźniego. Bo można oszukiwać samego siebie, robić notatki na marginesach życia. Jednocześnie któryś z dawnych przyjaciół umiera, i nie możesz go przytulić. Lecz może się wydarzyć gorsza rzecz. Spotkanie po latach okaże się pustym wspomnieniem ciekawej, żywej relacji.
Zapatrzysz się na białe żaglówki chmur, rozmyślasz o tych i innych prawdach, które nosisz w sobie. O pogorzelisku, które było kiedyś domem. O kamieniu na którym zostało wyryte czyjeś, już zapomniane, imię? Ten człowiek już nie wróci. Lecz nie dlatego że nie może. On już nie chce. Nie wszystko jest stałym porządkiem świata.
Słońce zachodzi. Zabiera ze sobą tajemnice dnia: ciepło, światło, oczy do patrzenia. Barwy nieba stają się coraz bardziej matowe. To czas na odpoczynek. Na przemyślenia o życiu.
Maciej Blacha wydał w tym roku tomik wierszy pod tytułem „A poezja nas uniesie” w wydawnictwie WFW. Jest to wydawnictwo niszowe, mające ambicje wydawania nieznanych dotąd poetów i prozaików. Takim debiutantem jest właśnie Maciej Blacha.
Szczerze powiedziawszy nie odczułem pełnej satysfakcji czytając „A poezja nas uniesie”. Czegoś brakuje, a czegoś tu za dużo. Za dużo słów, esencja wierszy zbyt gęsta. Wiele by te wiersze zyskały, gdyby wykreślić na zawsze jedną trzecią z każdego utworu. Poezja karmi się obrazami i trafnymi skojarzeniami. A w wierszach Macieja Blacha ani jednego, ani drugiego. No, może zalążek skojarzeń, ale tylko takie małe nasionko widać. Posługuje się pan Maciej liczmanami, znanymi od lat, i używanymi raczej w prozie, niż w liryce. Trzeba się zdecydować, niektóre tematy nie są dobrze widziane w poezji.
Staram się zrozumieć sens wydania niniejszego tomiku wierszy. Blacha mówi o poważnych sprawach, jak miłość, śmierć, rozstania, zdrada. Widać że Poeta niejednokrotnie cierpiał, jest zapewne wrażliwym człowiekiem. Mówię to po to, by Czytelnik zrozumiał, że Maciej Blacha nie pisze wierszy z przymusu. Tacy też się zdarzają. Nie, pan Blacha aż takim desperatem nie jest.
Ocena 3/6