Słońce wschodzi, unosi się nad horyzont. Wstaje nowy dzień. Podobno to właśnie w takich chwilach rodzą się anioły. Taki mały cud tworzenia.
Pisanie wierszy to jest również taki mały fenomen. Zrozumieć życie, niejednokrotnie skostniałe, zamglone – gdy światło latarni morskich jest uwięzione wśród ostrych skał.
Tak bywa, że morze podobne jest życiu ludzkiemu. Nikt nie wie gdzie się kończy, a połyskuje żalami i tęsknotami. Wypełnia twoje oczy i szumi niezrozumiałymi dla większości ludzi słowami.
Bo tylko poeta zastanawia się nad istnieniem czy nieistnieniem siebie. Dla przeciętnego zjadacza chleba istnieje lustro, w którym odbicie ciała jest informacją o bytności na tym padole łez i wiecznych pytań. Poeta wymaga czegoś większego, czegoś bardziej natchnionego. Lustro jest tak banalne, że aż boli to życie, ten trywializm. Poeta jest rozdarty, przecież tylko bywa od czasu do czasu sobą. A tak naprawdę jest człowiekiem. Tylko, aż – zależy od odbiorców, czytelników.
Morze wciąż woła, wręcz krzyczy. Poeta wyławia szum, to coś czego nam, maluczkim, brakuje. Coś o co można się potknąć, a jednocześnie coś od czego można się odbić. Wszystko podlega dyskusji. Człowiek ma skłonności, jest zapalczywy w nienawiści, a boi się miłości. Zdradza, i nie jest mu przykro. Nie docenia drugiego człowieka, boli go brak egoizmu.
Osiada na mieliźnie. Przyjaciele rozeszli się po świecie, i brakuje miłości bliźniego. Bo można oszukiwać samego siebie, r...