Mieliście kiedyś wrażenie, że sytuacja która właśnie się dzieje, miała już miejsce? Ja jeszcze parę lat temu miewałam deja vu, ale od dłuższego czasu już mi się nie zdarza...
Główną bohaterka powieści "7 razy dziś" autorstwa Lauren Olivier nie ma tyle szczęścia...
Wszystko zaczyna się 12 lutego, w dzień Kupidyna. Tamtejszym zwyczajem w szkole organizowane jest wręczanie róż od przyjaciół i wielbicieli. Ten kto zdobędzie ich najwięcej, ten może czuć się wyjątkowo... Jest to też idealny dzień, by stać się pośmiewiskiem wśród rówieśników.
Sam Kingston, młoda, popularna dziewczyna z gronem cudownych przyjaciółek i świetnym chłopakiem... Prowadziła niemal idealne życie, do czasu aż nie utknęła w pętli czasu i przez siedem dni zaczyna przeżywać wciaz ten sam dzień.
Wstaje rano, wkłada swój tradycyjny strój na dzień Kupidyna, pod jej dom podjeżdża przyjaciółka, by mogły razem pojechać do szkoły... Dostaje róże, jedzie na imprezę, gdzie miało wydarzyć się coś, na co czeka. Nieoczekiwane wydarzenia sprawiają, że dzień nie kończy się tak, jakby chciała, wracają z imprezy i dochodzi do wypadku... Tu urywa się film. Sam wybudza się, patrzy w telefon i... Znowu jest piątek, 12 lutego.
Z początku Sam nawet nie próbuje naprawić swoich błędów, zmienić swojego postępowania. Mało tego, robi coraz więcej głupstw, bo przecież następnego dnia i tak nikt tego nie będzie pamiętał, bo znów przeżyje ten sam dzień...
Muszę przyznać, że postać Sam bardzo mi się spodobała. Z początku typowa rozkapryszona nastolatka, której wszystko się należy i która może robić to, co jej się podoba. Nie zważa na uczucia innych, liczy się tylko jej własny czubek nosa... Pod koniec dziewczyna zaczyna przechodzić przemianę.
Niesamowita kreacja bohaterki, cudowna historia, która daje do myślenia. Pozwala zatrzymać się na chwilę i dostrzec to, co w życiu najważniejsze.
Przeczytajcie, a nie pożałujecie. Książka z kategorii YA, ale myślę, że dla starszego czytelnika również będzie świetna lekturą na odstresowanie.