Lepiej niż poprzednio, bo zwraca się do naszej dumy, jak zaprzedaliśmy się w imię autorytetów, pilnując zgubne parytety, stając się sługami pracy, która wyniszcza duchowo czy emocjonalnie, popadając w hipnozę społeczeństwa, co słucha cudzych rozkazów. Wracamy do starych tematów, jak dziewczyny oraz przełożony - znęcający się nad pracownikami. Kiedy wybuchła apokalipsa zombie Akira zmienił podejście do życia. Wsiadł na Harleya, spotkał dawnego przyjaciela, wychylał drinki i bawił się w superbohatera. Tymczasem musi przezwyciężyć lęk związany z przeszłością. Wielki pan-autokrata korporacji nie uległ zmianie. Wciąż chce wszystkim rozkazywać, a Akira, jak sparaliżowany - postanawia przyłączyć się do jego ekipy, po to, by raz na zawsze zerwać ze stresem związanym z nadmierną harówką, brakiem podejmowania własnych decyzji. Buntując się wobec zastanej przeciętności. Pod płaszczykiem komedii nadal rozbrat z koślawą rzeczywistością, która skazała nas na mielizny, na strach, na ośmieszenie (np. przed dziewczętami), na bycie zombie, które bezmyślnie wykonuje czyjeś rozkazy, nie żyje dniem dzisiejszym i wpadł w pętlę bez auto-refleksyjnego społeczeństwa, gdzie ludzkość została skazana na nijakość. Akira wyrywa się z tej bolesnej pułapki, choć niejednokrotnie ulega czyjejś sugestii. Album z początku najzabawniejszy, kiedy bohaterowie nie przejmują się, czy zostaną zaatakowani przez zombie - ważne, że w vanie jest jacuzzi, telewizor i pełen odlot. Walić system, moi drodzy. Nasi bohate...