a Mery siadła i zaczęła pisać o mieście kości (Black, to przez twoją recenzję drugiej części wiem kim jest Simon - a chciałam tylko kawałek przeczytać, człowieku spilerujesz!!!).
Poza tym, to nie była żadna kompromitująca historia (taka to była, jak Mery kupiła koleżance cały zestaw rzeczy przypadkowych na urodziny - włącznie z szamponami i zupkami chińskimi - i do prezentu wrzuciła przez przypadek swoje okulary przeciwsłoneczne, a potem musiała jak głupia wracać i je zabierać...). Po prostu kupiła Mery z koleżankami prezent. Do zielonego pokoju zielone płatki kwiatów pachnące. I koleżanka otworzyła. I okazało się, że one wcale ładnie nie pachną (nie było wcześniej czuć!!!). I trzeba było wynieść je na balkon...