A właśnie. Siedzę sobie spokojnie w domciu, oglądam zdjęcia nowo narodzonych dzieciaczków (moich własnych), przeglądam internet i nagle widzę moje znienawidzone słowo: metalowiec (użyte w stosunku do subkultury). Poprawnie powinno się powiedzieć metal, bo metalowiec to sklep z śrubkami. A czy Wy też macie jakieś znienawidzone błędy, które doprowadzają Was do obłędu, a jak tak to jakie?
a) tragicznie to brzmi b) jest nielogiczne c) mówią tak tylko buraki, wyszydzające wszystkich o odmiennym guście od nich (jeszcze z ust osoby szanującej wszelakie formy ekspresji, nie usłyszałem słowa metalowiec) d) metalowiec to sklep z śrubkami e) po prostu tego nienawidzę
A co do poszłem i wziąść to też jest straszne i powoduje u mnie automatyczne poprawianie.
Przypomniałem sobie jeszcze o tym, że mierzwi mnie jak ktoś mówi po "kiepskiemu" tzn. jak Ferdek K. Nienawidzę tego.
A i tak niekompetentnego artykułu na wikipedii nie czytałem. Źle przetłumaczone angielskie słowa, złe lata najliczniejszego występowania. Po prostu kiepski artykuł, bez źródeł etc.
A moją klasę kiedyś moja polonistka poprawiała i tak często to robiła, że teraz sami siebie poprawiamy. Mnie np. denerwują błędy w stylu : "tu pisze" zamiast jest napisane, albo "włanczam" (nie wiem jak to się nawet piszę, bo się od tego odzwyczaiłam. No i to samo z tym "poszłem".
Ja nigdy nie mówiłam na sklep ze śrubkami "metalowiec", a swoją droga samo słowo "metal" więcej ma wspólnego z chemią niż subkulturą. A miałam z nią wiele wspólnego jeszcze nie tak dawno, więc akurat moge się wypowiadac uczciwie. Tylko w moim przypadku jeśli już, to padało określenie w żeńskiej formie - "metalówa". Zresztą, obecnie jest mi to wysoce obojętne. Ja mówię "metal", bo tak brzmi w porządku, "metalowiec" brzmi babcinie : )
Tu pisze i jest napisane, o to też.
Co do przekręcania słów - polecam "Wstęp do psychoanalizy" Freuda, rozdział: Czynności pomyłkowe ;)
Ja też mam kilka taki "swoich ulubionych"... 1) Ludzie nagminnie źle używają słowa bynajmniej np. bynajmniej mi się to udało :-) 2) Kupywać zawsze sobie tworzę wtedy zdanie: kupywaćdźwi do piewnicy ;-) 3) już wcześniej wspomniane włanczać bo przecież wszyscy mamy w domu włanczniki ;-) a co najgorsze w radio już też tak zaczynają... :-(
włanczać, poszłem, tu pisze, wziąść, -om zamiast - ą (zrobiom, kupiom), zjadanie końcówek i coraz powszechniejsze używanie słów angielskich zamiast polskich, co brzmi pretensjonalnie albo używanie słów, których znaczenia się nie zna. Coraz gorzej wygląda to w mediach, zwłaszcza w relacjach na żywo można posłuchać takich gniotów językowych, że zaczynam się bać:) Ale jednego nie cierpię jeszcze bardziej niż niechlujnej wymowy - poprawiania ludzi w sytuacjach prywatnych. Nie chodzi mi o bliskich sobie ludzi, którzy robią to z troski, ale często zdarza mi się usłyszeć, jak jakaś mądrala robi to w sklepie, na przyjęciu urodzinowym czy w kawiarni. Ostatnio słyszałam, jak pewna damulka beszta kelnerkę, za to, że powiedziała sto złoty. Sama poprawność językowa nie świadczy o kulturze osobistej. Natomiast tam, gdzie język mówiony czy pisany jest narzędziem pracy, powinno się dążyć do ideału. We Francji wysyła się teraz kadry wyższe w firmach na kursy ortografii, bo wykształceni ludzie nie potrafią napisać maila bez błędu. Niestety między językiem ulicy a językiem elit jest już taka różnica, że dla wielu staje się ona barierą nie do pokonania, kiedy szukają lepszej pracy. Nie chcę być złym prorokiem, ale u nas niedługo będzie to samo. Ludzie nie będą umieli poprawnie się wysłowić, o pisaniu już nawet nie wspomnę, co pogłębi jeszcze bardziej różnice społeczne, a poprawna polszczyzna będzie towarem deficytowym.
Ja ostatnio spotkałam się z tym, że przekonywano mnie jakoby obydwie formy były już poprawne. Nie bardzo chce mi się w to wierzyć. Ale trzeba wziąć pod uwagę, że nasz język ewoluuje. Gdy chodziłam do szkoły to wyrazy: kino, radio, kakao były nie podlegały odmianie. Natomiast teraz wszędzie są odmieniane. Chociaż ja, chyba z przekory słowa radio nie odmieniam. ;) A z błędów jest jeszcze "w każdym bądź razie" często używane. W programie Matura to bzdura był odcinek poświęcony właśnie błędom językowym:
Dzisiaj słchałem przez chwilę audycji na studenckiej antenie, w której prezenter nagminni zjadał końcówki. "Jeste, pójde, zje,(,...) etc" Najgorsze było jednak to, że w parze z nim pani psycholog dodawała sobie końcówki:" Bedem, zrobiem, wezmem". Nie dość, że komiczne to wkurzające.
A mi ostatnio nazbyt często zdarzyło się widywać błędy ortograficzne typu: "terz", "pomorzesz", "ktury"... Najbardziej zdziwiona byłam, gdy zobaczyłam, jak pewien 14-latek napisał "srywać" zamiast "zrywać". O ile za pierwszym razem było to dość śmieszne, później zaczęło drażnić. Wystarczy wejść również na różne fora, a już same nicki zawierają w sobie błędy. Czy to zamierzony zabieg, czy też nie, wygląda to tragicznie.
@Alexei znam osobę, która nagminnie urywa końcówki: "ja umie", ja zrozumie". Są to naleciałości z wiejskiego trybu życia, jednakże bardzo denerwują.
A co ma do tego wiejski tryb życia? Jeśli już to chyba gwara i regionalizmy, które są częścią kultury językowej, natomiast niekoniecznie muszą być przedmiotem kpin. Zwłaszcza, że Poznań, Kraków i Warszawa ma swój język polski, który również może w innych częściach kraju uchodzić za dziwnie brzmiący. Język blokowisk w wielkich miastach też pozostawia wiele do życzenia.
Jeszcze nigdy nie słyszałem,żeby "jeste" było poprawnie. Jak dla mnie poznaniak może mówić :" Wyje bana w lesie", a ślązak na kiełbasę "Wurst", człowiek z Krakowa może iść "na pole", ale "jeste" nie zdzierżę. Chodziłem do liceum z internatem i dziwnym trafem tylko ludzie, z obszarów wiejskich obcinali końcówki, a to i tak Ci (nie obrażając ich) najgłupsi.
Przepraszam, ale codziennie słyszę w telewizji wypowiedzi pewnego polityka, wykształconego w stolicy, który ze wsią nie ma nic wspólnego, a jednak kaleczy język polski, jak rzadko który wieśniak. Pochodzę z małego miasteczka, mieszkam teraz z wyboru na wsi, a jednak nigdy nie miałam większych problemów z posługiwaniem się poprawną polszczyzną. To nie tryb życia wpływa na naszą znajomość języka, ale coś, co nazwałabym wrodzoną inteligencją:) Reszty można się zawsze nauczyć, przy odrobinie samozaparcia i dobrych chęci.
Nie wiem, czy się śmiać czy płakać. Wychowałam się w małym miasteczku. Obecnie mieszkam w miejscowości, która nie posiada praw miejskich. Czy to, że jestem ze wsi oznacza, że można mnie postrzegać w negatywny sposób? I w mieście i na wsi ludzie mają swoje przywary, posługują się często specyficzną gwarą (co przywarą w moim mniemaniu nie jest, żeby była jasność). Ale czy po tym można oceniać człowieka? Na pewno nie. Koleżanka z którą mam przyjemność pracować, mieszka zaledwie 10 km ode mnie, a mówi zupełnie inaczej. Używa wielu wyrazów, których ja nigdy nie słyszałam. Po prostu pytałam wtedy: Co to znaczy? Nie rozumiem czepiania się "wieśniaków".
Mówcie mi wieśniaczko :P Z pewnością się nie obrażę. Ludzie na wsi są bardzo serdeczni. A jak się chce znaleźć głupich to wcale daleko na wsi ich szukać nie trzeba.
@winterolmostover - ja tak czułam, że wiele nas łączy, ja też mówię na siebie dziewucha ze wsi:)) Wiesz, gdy mieszkałam w Paryżu, Warszawa była prowincjonalna, a kiedy zobaczyłam Nowy Jork, Paryż wydał mi się prowincjonalny.Wtedy zrozumiałam, że to nie miejsce czyni z ciebie osobę, którą jesteś, ale ty kreujesz swój świat. Wróciłam więc do domu, nie mam żadnych kompleksów, wszędzie dałam sobie radę. Wieśniactwo to stan ducha, a nie adres.
Znam ludzi, których rodzice wyjechali z Polski przed 1939 rokiem, a oni urodzili się we Francji i do kraju przyjechali dopiero po 1989 roku, ale po polsku mówią tak, że dech zapiera z wrażenia. A u nas z roku na rok coraz gorzej się dzieje. Ja się nie boję o siebie i swoje dzieci, ale szkoda mi trochę ludzi, którzy na własne życzenie skazują siebie i swoje dzieci na pewien rodzaj analfabetyzmu. Z jednej strony myślę sobie, że to nie mój problem, ale z drugiej strony w końcu mój kraj, mój język i czuję się jakoś odpowiedzialna.
@martagieks podobnie było w moim przypadku. Wpierw wychowywali mnie rodzice w małym miasteczku, później nauka skierowała mnie w większy świat, kiedy wracałam do domu twierdziłam, że mieszkanie w takiej prowincji to horror, bo cóż tutaj robić. Pracowałam również za granicą. Kiedy wróciłam stwierdziłam, że zostaję. Nie dla mnie tęsknoty. I mieszkam na wsi, gdzie nie ma wielkiego przemysłu, powietrze jest czyste i co rano wróble drą się za oknem. Fakt, mam daleko do kina, do świata, do ludzi... Ale skądkolwiek wracam to właśnie do mojego domu, do wsi gdzie przy ogrodzeniach sąsiadów rosną malwy, gdzie zima zasypuje okolicę i wszyscy o tym mówią, gdzie w czwartki mamy stragany w rynku, a w sklepie pani ekspedientka wita cię po imieniu :)
Natomiast moja kuzynka pozostała za granicą. No i się poprzestawiało w główce. W Polsce przecież tylko głupie polaczki mieszkają.
Wracając do "baboli", to jeszcze kilka sobie przypomniałam. Moja polonistka recytowała nam taki wierszyk, jako przykład niestarannej wypowiedzi:
"Ide se, widze że dziesięć złoty leży se, Myśle se, wezme se, dziesięć złoty przyda sie"
Krzyczała zawsze (i to jak) na zaczynanie zdania od form skróconych zaimków: "Mi się wydaje"- jakie misie??? oraz od "A więc..."
Dyktanda robiła nam w każda środę. Trzy błędy - dwója. Trzy błędy interpunkcyjne = jeden błąd ortograficzny. Chcąc nie chcąc trzeba było pracować nad ortografią, bo bardzo obniżała oceny.
Mnie denerwuje tzw. "dźbry" (w normalnej wersji brzmi: dzień dobry). Mam w bloku takiego sąsiada, który właśnie tak mówi. Normalnie czasem to aż coś mnie bierze. A co do gwary i regionalizmów - mieszkam 30 km od Poznania, ale gwara to w moim otoczeniu zjawisko normalne. Prawdę mówiąc, ja jestem w szoku, że takie dziewięcio-, dziesięciolatki gwary nie znają (o jako-takiej poprawności językowej nie mówiąc), ale do przeklinania pierwsi. Moja polonistka z gimnazjum nie cierpi jak ktoś mówi "naleźnik" zamiast "naleśnik". Mnie to generalnie nie denerwuje, bo sama mówię dosyć podobnie do pierwszej podanej przeze mnie wersji tego słowa. Ale ona miała jakąś wyjątkową awersję w stosunku do poznańskiej gwary. A ja przeciwnie ;)
"człowiek z Krakowa może iść "na pole" " dziękujemy za pozwolenie :) chodzenie na pole jest całkowicie normalne i nie jest żadnym błędem albo przywarą, jest po prostu lokalne. zawsze chodziłam i będę chodzić na pole.
co do dyktand - popieram całym sercem, ja zawsze jedynie miałam problem z przecinkami, ale i to opanowałam. nieznajomość ortografii i tłumaczenie się dysleksją uważam za poniżej krytyki. :)
Mnie irytuje "proszę paniom" zamiast "proszę pani", a mówiła tak połowa mojej byłej klasy. Ja też popieram dyktanda. A co do dysleksji - mój nauczyciel opowiadał, że jakaś jego uczennica była dyslektyczką, ale codziennie w domu pisała kilka zdań z różnych tekstów i teraz pisze bezbłędnie. Wystarczy chcieć.
Nie znoszę "schódź", "szłem" i popularnego wśród moich kolegów "zagramy mecza?". Brr.
Co do "pisze" i "jest napisane", to nigdy nie zwracałam na to uwagi, nawet pewnie czasem się w moich wypowiedziach zabłąkał ten babol :) Moja wychowawczyni na początku mnie poprawiła, że nie mówi się "proszę panią", bo prosić panią to ja do tańca mogę, a jeśli chcę zwrócić jej uwagę na coś, mówię "proszę pani". Od tej pory się pilnuję, bo wcześniej się zdarzało :)
Dyktand u mnie w szkole się nie praktykowało. Ani w podstawówce, ani w gimnazjum. Tylko rok temu było dyktando ogólnoszkolne na jakiś dzień promujący polszczyznę czy poprawne mówienie.
U mnie było częściej w podstawówce, w gimnazjum to nauczyciel robił i nie zbierał kartek, więc wiecie. W sumie nie było, bo co to za dyktando, które sobie zostawiamy? No ale to uroki polskiego z moim nauczycielem właśnie;)
A! Mnie wkurza mówienie do starszych ode mnie o 7 lat nauczycieli "pani profesor". To tak na marginesie. Jaka pani profesor? Gdzie ona ma tytuł profesora? Jak na przykład ma dopiero licencjat? Śmiech na sali, ten zwyczaj uważam za słaby.
I zawsze w liceum mówiłam per "pani", jedynie do starszych i poważanych nauczycieli mogłam przełknąć "panie profesorze".
U nas na szczęście nie mówi się do nauczycieli "profesorze", choć u mojej znajomej w szkole do każdego nauczyciela trzeba się tak zwracać. -.- Najbardziej denerwuje mnie "wziąść". Grr!
A wiersz na temat też znam jeden. Nadaje się idealnie. :)
Z KURTUAZYJNOM WIZYTOM U POLONISTY JANA MIODKA
Szłem se bez Wrocław, bez plac Nankiera No bo, że “szedłem” nie powiem tera gdyż właśnie szłem se! kurde z godnościom kontemplujący z wielkom letkościom Wienc – jak nadeszła połednia pora przez strachu zaszłem do Pana Psora We w drzwiach ten zacny gość już mie wita O kupe rzeczy on sie mie pyta I kultularna jezd zdań wymiana: i ─ Bede dźwięczny, i ─ Proszem pana... Cheba przypadła do gustu mówka Za każdą razą dobrałem słówka Klawo sie wziełem i żem zachował Czystom polszczyznom swom poczenstował Jak elokwencjom zabłysłem rzadkom z dalszom oracjom już poszło gładko.