No to lecim z tym koksem! :-)
@ oisaj — póki co upieram się i zapieram wszystkimi kończynami, własnymi i pożyczonymi, że kontynuacji nie będzie, choćbym pękła. Dla mnie Dożywocie to zamknięta historia, a nowych kłębi mi się we łbie coraz więcej i to im chcę poświęcić czas :-)
@ patrylandia — na dodatek jestem też korektorem i copywriterem. W zasadzie nie parałam się tylko składem i drukarstwem ;-)
1) Poprawiacz błędów cudzych, czyli redaktor, popełniacz własnych, czyli autor, jak również tłumacz z zaskoczenia — oto Marta Kisiel w pigułce ;-) I dokładnie w tej kolejności. Przede wszystkim byłam, jestem i będę redaktorem. To praca trudna, bo bardzo absorbująca, wykańczająca psychicznie, często niewdzięczna i frustrująca, ale też daje mi najwięcej zawodowej satysfakcji. Mogę nie tłumaczyć, mogę nie pisać — dla redagowania rzuciłam nawet studia doktoranckie ;-) A doświadczenie redaktora bardzo się przydaje i przy popełnianiu dzieł własnych, i przy przekładaniu dzieł cudzych.
Pisać, prawdę powiedziawszy, serdecznie nie znoszę. Uwielbiam wymyślać, obmyślać, planować, opracowywać, przetrząsać źródła w poszukiwaniu potrzebnych mi informacji. Pisać, czyli przelewać to, co pod kopułą, na papier — nie. Coś mi się w środku robi, jak otwieram nowy plik i zaczynam się gapić na ten przeklęty migający kursor, dlatego piszę rzadko, z doskoku. Wiadomo, czasami człowiek musi, inaczej się udusi ;-) Za to jak już mnie napadnie, to koniec, siedzę i klepię z obłędem w oczach i biedny ten, kto przerwie mój twórczy szał. Warczę wtedy, kłapię zębami i pluję jadem na kilometr.
Tłumaczenie z kolei traktuję jako coś pośredniego między redagowaniem a pisaniem — z jednej strony wymaga sprawnego operowania polszczyzną, jak redagowanie, z drugiej zaś sporej dozy twórczego wysiłku, jak pisanie. To taka moja trampolina między pracą a hobby, kicam po niej od czasu do czasu, żeby nie zgnuśnieć, złapać wiatr w żagle. Lubię płodozmian.
2) Nie da się, cholera jasna, no nie da… Nie sprawdzam kolegów po fachu, nie porównuję maniakalnie tłumaczenia z oryginałem, ale błędy — językowe, składu, literówki — wyłapuję i poprawiam w myślach odruchowo. Nie chwytam zaraz za ołówek i nie bazgrzę po marginesach, więc nie jest ze mną aż tak źle ;-) Nie da się jednak ukryć, że to dość upierdliwe i przeszkadza w lekturze, zwłaszcza że przez znaczne skrócenie procesu produkcji błędów w książkach jest po prostu coraz więcej.
3) Ciekawych! ;-) Na księgarnianych półkach szukam raczej historii niż nazwisk, lecz są tacy współcześni autorzy, po których książki sięgam bez wahania. Z zagranicznych — Zafon, Pratchett, Martin. Z polskich — Rafał Dębski, Grzędowicz, Wegner. Ostatnio czytam też sporo fantastyki dla młodzieży, wszelkiej maści wampiry omijając szerokim łukiem.
4) Wydania? Nie, wydania w planach nie mam :-) Najpierw muszę coś wreszcie skończyć, żeby móc wydać, a to już zupełnie inna historia, o czym poniżej.
@ Kobaltowa, kiedy potomstwo pozwoli :-) A że ma dopiero 3 miesiące, to czasu i sił matce zbyt wiele nie zostawia, olewając na całej linii jej nie tylko twórcze potrzeby i dwie zaczęte powieści ;-) (Odpowiedź na Wasze pytania piszę jedną ręką, usiłując przy tym uśpić czujność i organizm szanownej córki. Córka twarda jest i nie wymięka, a żeby to szlag...) Na szczęście myśleć mogę do woli, więc dopieszczam stare pomysły i co rusz wpadam na nowe. I jak się już w końcu wezmę do roboty…