Strasznie jestem ciekaw wrażeń porankowych, lecz cokolwiek bym nie nawywijał, nie mogę niestety obiecać poprawy… ;-)
Witaj Obywatelko :)))
Pierwsza „poważna” próba literacka miała miejsce w wojsku. Noc, siedziałem samotnie w sztabowej kanciapie, na dworze służba wartownicza przeładowywała karabiny, posiadałem ramkę fajek, grzałkę z żyletek i elektryczną maszynę do pisania. W ciągu dwóch lub trzech godzin machnąłem opowiadanie, którego napisanie dziś zajęłoby mi co najmniej tydzień, gdyż po prostu nie wiedziałem o wielu kwestiach warsztatowych, więc… nie traciłem na nie czasu. Opka, kilka ich powstało, podobały się szalenie kumplom, choć z perspektywy mogę powiedzieć, że jedynie pomysł zasługiwał na coś więcej niż ziewnięcie, bo powiedzieć o wykonaniu – przeciętne, byłoby niezasłużonym komplementem.
Następnie wiele, wiele, wiele lat przerwy. Lecz myśl o pisaniu zawsze była obecna, plątała się w zwojach mózgowych i nie pozwalała o sobie zapomnieć. Gdy po wielu perypetiach osiadłem w kawalerce na czwartym piętrze z maleńkim balkonikiem, myśl okrzepła i nabrała ciała. Więc… napisałem powieść. Obyczajową z niegroźnym wątkiem kryminalnym. Jest skopana dokumentnie w sensie warsztatowym, ale wiele mnie nauczyła. To jak wsiąść do samochodu, znając technikę prowadzenia z obserwacji, i uczyć się w praktyce. I co ciekawe, nie utknęła w szufladzie, mimo że nigdy nie ujrzy światła dziennego jako całość. Zdążyłem tymczasem powyszarpywać z niej wątki, dłuższe epizody, postaci oraz miejsca i użyć ich w innych utworach.
Kolejna próba wiązała się już z chęcią zaistnienia na szerszym forum, można ją tutaj odnaleźć w dziale proza:
http://thorn.stone.pl/ To jedyna rzecz, jaką zamieściłem w necie, ot tak, by się sprawdzić.
Następnie wysłałem opowiadanie do magazynu „Alfred Hitchcock poleca” i zapomniałem, wychodząc z założenia, że gdzie mi tam się pchać między zawodowców… Ukazało się po miesiącu, nie muszę nadmieniać, że byłem strasznie dumny! Gdy patrzę na daty, wychodzi że od pierwszej naprawdę poważnej próby do debiutu drukiem minęło koło czterech lat. A owo opowiadanie w „Hitchcocku” jest początkiem powieści „Był sobie złodziej”. „Mucha” już napisała się prawie sama, co nie znaczy, że bynajmniej, że rodziła się lekko, łatwo i przyjemnie. O nie, to były miesiące zmagań z draniem pragnącym wykreślić mnie ze spisu wyborców ;)))