Jako dziecko miałam milion pomysłów na minutę i chyba już tak mi zostało. Co chwilę zmieniałam zainteresowania. Jak prawie każda mała dziewczynka, chciałam być piosenkarką, fryzjerką i krawcową – za to nigdy nie chciałam być księżniczką .
Nie planowałam zostać pisarką i tak naprawdę nie wiem, czy w ogóle mogę powiedzieć, że nią jestem. „Pisareczka” – tak czule zwraca się do mnie mój mąż i przy tym pozostanę.
Będąc nastolatką przeżyłam wiele momentów, które do przyjemnych nie należały, ale również takie, które do dziś wywołują uśmiech na mojej twarzy i przyspieszenie bicia serca. Te wydarzenia były na tyle mocne, że zaczęłam tworzyć dodatkowe obrazy w mojej głowie i tak zrodziła się chęć do pisania. Myśli zaczęłam przelewać na papier. Przypadkowe zeszyty, kartki pożyczone od kogoś na szybko i obojętnie czy był to niebieski długopis, czy akurat czerwona kredka – ja musiałam zapisać od razu, co akurat sobie wyobraziłam. Bałam się, że jeżeli w danym momencie nie utrwalę swoich „wizji” na papierze, to wszystko się ulotni z pamięci i nie będę potrafiła tego odtworzyć. Czasami jakaś piosenka potrafiła mnie wprowadzić w nastrój do pisania. Jednak zainspirowali mnie ludzie, którym bardzo wiele zawdzięczam.
Tak właśnie rozpoczęło się moje pisanie „do szuflady”. Pierwsza książka, którą kiedykolwiek napisałam, to ta, którą właśnie wydaję. „Nie uciekaj” to jej ostateczna wersja. Jej pierwszy szkic był dla mnie jakby terapią. Chciałam uchwycić uczucia związane z ważnymi dla mnie osobami i wyrzucić z siebie negatywne emocje. Lubiłam zawsze po nią sięgać, bo czytając ją czułam się po prostu lepiej. Jednak po paru latach zaczęłam ją zmieniać. Później napisałam inne powieści, ale do tej i tak ciągle wracałam i na nowo poprawiałam. Nadal jednak leżała w szufladzie i była dla mnie jak ulubiony kocyk dla małego dziecka.
Pewnego dnia postanowiłam podzielić się swoimi zapiskami z innymi. Zaryzykowałam i przygotowana na falę hejtu na jednej z grup Facebook’a, miłośników książek, opublikowałam fragment mojej książki. Był to sam początek tekstu. Chciałam tylko wiedzieć, czy ktoś po takim wstępie, czytałby dalej. Okazało się, że znalazło się sporo osób.
Założyłam swoją grupę FB „Czytam dalej…”, aby wstawiać kolejne fragmenty dla zainteresowanych. Grupa rosła z dnia na dzień i chciała coraz więcej. Zaczęły pojawiać się pytania, gdzie można kupić moją książkę. Nigdy wcześniej nie myślałam o jej wydaniu, bo była taka moja, osobista i zbyt niedoskonała. Jednak podbudowana pozytywnymi komentarzami, spróbowałam. Rzuciłam się na głęboką wodę i wierzcie mi, fale były naprawdę duże
Dzisiaj cieszę się, że podjęłam taką decyzję. Tworzenie nowych historii sprawia mi ogromną radość i mimo to, że cały czas się tego uczę i dopiero raczkuję w kwestii „dobrego pisania” wiem, że chcę to robić.