Cytaty Grzegorz Kopiec

Dodaj cytat
Nie było tu profesjonalnego ochroniarza. Co najwyżej starszy, schorowany pan w koszulce z napisem "Ochrona", którą nosił tylko po to, by nabrać pewności siebie.
W świetle drzwi pojawił się ogromny cień. Joanna poczuła, że wiotczeją jej mięśnie, a półlitrowy kubek zaczyna ciążyć niczym napełniające się wodą wiadro.
Co tak naprawdę wydarzyło się minionej soboty w domu Wojtalów, tego nie potrafił wyjaśnić żaden z członków ich rodziny.
Powiedziano mu kiedyś, ze wspomnienia, choćby najmilsze, zawsze zaprowadzą go do tragicznych wydarzeń.
W biurze został sam, nie miał nawet komu oznajmić, że poziom jego wkurwienia przekroczył dopuszczalną granicę. Wziąłby coś na uspokojenie nerwów, ale nie miał niczego takiego pod ręką. W szafce znalazł melisę, ale w tej chwili nie pomógłby mu nawet napar zaparzony z trzydziestu torebek.
Nie miała przyjaciół. Mąż jeździł w delegacje, zostawiając ją na długie tygodnie samą z dziećmi. Gdy wracał, nie dostarczał jej żadnych rozrywek. Nie zabierał do ludzi. Przywoził za to dużo pieniędzy i to ją satysfakcjonowało. Wystarczało za wszystkie inne rozrywki.
Marta nie pracowała. Mąż zawsze powtarzał, że zarabianie na rodzinę to zadanie dla mężczyzny, kobieta miała zajmować się dziećmi i domem. Odpowiadało jej to, tym bardziej że nigdy nie myślała o żadnej pracy, nie miała nawet pomysłu na to, w jakim zawodzie mogłaby się odnaleźć.
Dom wyglądał jak ruina, chociaż nie miał zarwanego dachu czy powybijanych szyb w oknach. Nie w tym rzecz. Bez wątpienia nadawał się do zamieszkania, wewnątrz było ciepło, a ścian nie porastał grzyb. Na tle sąsiadujących wokół domów wyglądał jednak marnie.
Był rok 2018 i na żadne rewolucje w bioinżynierii się nie zapowiadało. Nie wtedy, kiedy pracownik instytucji publicznej musiał użerać się z komputerem, który od dawna powinien być w muzeum dawnej myśli technicznej.
Biuro nie różniło się za bardzo od pokoju jego rodziców z lat dziewięćdziesiątych.
Wyszedł, nie powiedziawszy słowa. Poczuła, że jest mu za to niewymownie wdzięczna. Ich rozmowy, zwłaszcza te, gdzie nie zgadzali się ze sobą, zwykle kończyły się awanturą.
Monika już nieraz sugerowała, że odpowiedzialność za śmierć Krzysztofa może ponosić jakaś grupa ludzi - jego przyjaciele lub koledzy, którzy imprezowali z nim w feralną noc, lecz dopiero teraz zaczęła obarczać winą pojedynczą osobę.
Zobaczył człowieka, którego być tam nie powinno. Człowieka, którego od wielu lat nie powinno być wśród żywych.
Nad cmentarzem unosił się ocean parasoli, głównie czarnych. Jednak trzy jaskrawe wyróżniające się na ich tle raz po raz przykuwały uwagę kogoś z tłumu. Przykuwały ją znacznie bardziej niż słowa młodego księdza.
Będzie uśmiechał się i pił wódkę. Będzie płakał i pił wódkę. Będzie tęsknił... Na własnej skórze przekona się, ile prawdy jest w tym, co gadają ludzie - że niby alkohol nie jest dobry na zapijanie smutków.
Stojąc w deszczu, trzymał w jednej ręce rozłożony nad głową czarny parasol, drugą obejmował swoją żonę. Kobietę, która od trzech dni wyglądała jak ofiara skrajnego załamania psychicznego.
Gdyby wtedy wiedział, że nie jest to pierwszy pogrzeb, który wyprawia swojemu dziecku, zapewne strzeliłby sobie w łeb. W tamtej chwili. Bez zastanowienia. Przy tych wszystkich ludziach.
I pamiętaj, że to ja Ciebie zaliczyłam, nie ty mnie.
To nie był sen. Nawet najgorszy koszmar senny nie może być aż tak potworny. To było życie. Jakby przeniesione wprost z kart jakiejś książki do rzeczywistości, ale jednak życie. Jej życie.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl