Jest Pan autorem bardzo wyrazistym i odważnym. Czytelnicy albo zachwycają się Pana twórczością albo ją krytykują. Jak Pan myśli, dla kogo Pana powieści będą dobrym wyborem?
Tak już było od debiutu, czyli „Poszukiwaczy opowieści”, a „Gangrena” dopełniła sprawę. Kocha, lubi, szanuje lub wręcz przeciwnie (śmiech). Z drugiej strony „Rzęsy na opak” znalazły się gdzieś pomiędzy. Niewątpliwie jednak takie historie jak „Cięcia” „Znieczulenie miejscowe” czy „Przerwany sen Kashi” nie są dla wszystkich, bo niemożliwością jest pisać dla wszystkich, podpiąć się pod każdy gust. Staram się każdemu swojemu prozatorskiemu projektowi dać z siebie więcej niż więcej, sprecyzować właściwy język narracji, temperaturę opisów oraz energię dialogów. Jednym faktycznie bardzo się to podoba, drudzy często niepotrzebnie utożsamiają mnie jako autora z wybranymi, kontrowersyjnymi bohaterami powieści, z ich poglądami czy zwłaszcza postępowaniem. A że nie jest to literatura gatunkowa, więc mimo wszystko umowna, tylko piękna, obyczajowa, bardziej realnie namacalna, to takie wrażenie odbioru jest jeszcze bardziej spotęgowane. Powiem to również jako czytelnik: moje powieści są dla czytelników, którzy szukają literatury nieobojętnej na świat, wyczulonej na pewne sytuacje, dotykającej zarówno obyczajowości, jak i etyki, nieobawiającej się żadnych „bogów wszelakich” oraz tematów, nawet tych z tak zwanego poziomu tabu. Moim celem nie jest szokowanie na siłę, tylko proponowanie powieści, które chłonie się mocno głową, ale jeszcze mocniej sercem. I choć brzmi to jak jakiś wypis z Coelho, to kto przeczyta na przykład powieść „Berlinawa”, zobaczy, o co mi chodzi bez jakiegoś wymądrzania się czy pozowania na mędrca od literek.
Ostatnia Pana książka – „Miłość i zbrodnie w czasie wolnym” – powstała jako rezultat Pana pobytu w jednym z hoteli SPA. Czy wykorzystał Pan ten pobyt do zbierania materiału?
Precyzując, wielu, wielu pobytów w hotelach SPA. Sporo mnie to kosztowało, dosłownie i w przenośni (śmiech). Resort, w którym toczy się akcja „Miłości i zbrodni w czasie wolnym”, jest rezultatem intensywnego researchu, konglomeratem wielu hoteli. Dzięki temu mogła powstać pierwsza, przynajmniej w polskiej literaturze, książka, która nie tylko dzieje się w ośrodku SPA, ale ten ośrodek sam jest jednym z jej bohaterów. Jego architektura, przestrzeń rekreacyjna, serwis kulinarny oraz różne atrakcje w stylu SPA, a też pracownicy stają się nierozerwalną częścią fabuły, implikują postępowanie pierwszoplanowych postaci. W pewnym momencie wychodzą nawet na prowadzenie jako reprezentanci tytułowego czasu wolnego. Jeśli mogę jeszcze opowiedzieć o zbieraniu materiału. Nigdy nie piszę o miejscach, w których nie byłem. Oprócz dystopijnych wycieczek, to inna odsłona warsztatu. Jasne, można posiłkować się Wikipedią oraz AI, lecz chyba nie chodzi o gotowce, które wcale nie odpowiadają prawdzie, a jeśli próbują, to na tę chwilę nadal nieudolnie. Dlatego na przykład, kto sięgnie po „Berlinawę”, sięgnie równocześnie po Berlin przeżyty przez autora – nie na zasadzie tylko biograficznej, lecz solidnie wcześniej przemyślanej fabuły. A co do samych hoteli SPA, to jest ogólnie fenomen naszych czasów. Nowe egalitarne „deptaki” w miejscach wyjątkowych, w których mieszają się różne klasy społeczne. To może prowadzić do przeróżnych wydarzeń, które czynią życie milszym, jak i radykalnie bolesnych, które to życie niektórym z nagła odbierają.
Fabuła "Miłość i zbrodnie w czasie wolnym" dzieje się w bardzo krótkim czasie, ale jest niezwykle intensywna. Napisał Pan tę powieść w taki sposób, że czytając w wyobraźni pojawiają się sceny wyraźne niemal jak kadry z filmu. Czy był to efekt zamierzony czy wyszło spontanicznie?
Jak najbardziej zamierzony. Nim powstała ta powieść, napisałem bardzo dokładny, można powiedzieć językiem filmowym, treatment tej historii. Ogólnie lubię spontany, swawolne wycieczki wyobraźni w rejony wcześniej nieplanowane. Ale tutaj bym się gdzieś pogubił ze względu na precyzję fabuły, w której nawet mały piesek odgrywa ważną rolę. Akcja tej powieści rozgrywa się w przeciągu doby hotelowej, stąd jej dwie części, sobota i niedziela. Akcja, której motorem są także przeszłe przeżycia kilkorga bohaterów, wymagała absolutnej, wręcz scenariuszowej kontroli. Ze względu nie tylko na szacunek dla inteligencji czytelnika, lecz także jako propozycja rynkowa, która jest faktycznie prawie gotowym scenariuszem filmowym. Rozpisujesz to na sceny i masz filmowy skrypt. Taka właśnie jest „Miłość i zbrodnie w czasie wolnym”.
Miał Pan przerwę podczas pisania tej książki. Dlaczego ta historia musiała poczekać nim została wydana?
Jej rozpiskę fabularną stworzyłem jeszcze przed pandemią. A potem pisałem sobie regularnie, jednak bez jakichś zbędnych porywów związanych z deadlinem. Jak się ma wyrozumiałego wydawcę, to sprawa jest tym bardziej ułatwiona. Następnie, jeszcze za lockdownu, pomyślałem sobie: ta historia powinna toczyć się już w czasach, kiedy mamy to, nawet na świeżo, za sobą. Ludzie na nowo mogą dosłownie odetchnąć powietrzem, wrócić do ulubionych aktywności, odpocząć w hotelu SPA bez restrykcji, aktualizując swoje życie od nowa. Powrót do normalności jest powinnością każdego pokolenia, które spotkało coś złego. Bo jak wtedy wychowywać dzieci w sposób normalny, bez nawałnicy traum? Jak funkcjonować dzień w dzień, zarabiać pieniądze i mieć chęć w ogóle do życia jako takiego? Każdy potrzebuje czasu wolnego, nawet krótkiego. Dobre hotele SPA, ich wyposażenie rekreacyjne, kuchnia oraz inne, zaskakujące czasem atrakcje potrafią to zapewnić. Łącznie z tym powieściowym, Pałacem Książąt & Exclusive SPA Resort. Choć dramaturgicznie bohaterowie tej powieści od życia nie odpoczną.
A czy ma Pan swojego ulubionego bohatera?
Jeśli chodzi o własną twórczość, nigdy nikogo nie preferuję, wszyscy są równoprawni w tej komedii życia, jakby powiedział Balzak. W tym przypadku komediodramatu, takiego obyczajowo-sensacyjnego z elementami kryminału. Naturalnie, czasem ktoś mnie ujmował z rezydentów SPA. Choćby gangster Mieczysław R., zdawałoby się, totalny cham i okrutny bandyta, a mimo to kochający mąż i ojciec. Nie chcę spojlerować, niech każdy, kto jeszcze nie sięgnął po „Miłość i zbrodnie w czasie wolnym”, a zainteresuje się tą powieścią, pozna to bezpośrednio. Zaskoczenie w liczbie mnogiej gwarantowane.
Nie można nie zauważyć, że w swoich książkach przedstawia Pan pewne tendencje społeczne oraz brutalnie ocenia rzeczywistość. Pokazuje Pan życie od podszewki.
Przede wszystkim nie czuję się kimś, kto odkrywa Amerykę. Za to zawsze warto przypominać wciąż na nowo parę podstawowych kwestii, o których się niekiedy zapomina w wygodzie życia. Ono i tak ostatecznie nie rozpieszcza. Niektóre sprytne slogany reklamowe potrafią zakamuflować wolność myślenia nawet tych najbardziej ogarniętych. Mnie ogólnie zależy na wywołaniu efektu pewnej intymnej iluminacji, której sam też szukam w książkach, filmach, muzyce. Wydaje mi się, że rozglądamy się wokół siebie, by utwierdzić się we własnych poglądach lub przeciwnie, jakimś kreatywnym fartem odkryć coś nowego. Jeśli nawet jesteśmy już dojrzali, przeświadczeni o swojej nieomylności co do wyborów życiowych, to i tak powinniśmy nadal pracować nad sobą. I dla swoich bliskich.
Pisze Pan odważnie, porusza trudne tematy, używa czasem „ciężkiego” języka. Czy taki autor ma współcześnie łatwiej czy trudniej?
Najłatwiej wydać powieść, w której autor napisze: „I wtedy krzyknął ostro do niego”. Ale co krzyknął? Co przez to przekazał tak naprawdę? Ja traktuję kwestie dialogowe, ale i strumienie świadomości postaci poważnie, by z pełnym prozatorskim zaangażowaniem oddać ich mentalny dobrostan. Nawet doktor habilitowany nauk wszelakich potrafi zaskoczyć, kiedy jego emocje zechcą zapanować nad językiem. A na poważnie, wszystko zależy od danej fabuły, jej kontekstu społecznego, więc od systemu wartości oraz lingwistycznych kompetencji danych protagonistów. Wielu odbiorców takiej prozy nagle jest w szoku, że można to pominąć, zakamuflować, gdyż nie wypada. Dlaczego nie wypada? W filmie to mniej szokuje. W książce jednych bardziej razi, drudzy z kolei przyklaskują, bo czują autentyczność języka, brak autocenzury autora na różne aspekty życia. Nigdy nie chciałem „ciężkim” językiem, o ile go użyłem, szokować dla samego szokowania. W „Rzęsach na opak” nie ma ani jednego wulgaryzmu, jeśli już o tym mowa. Jak to możliwe? Kwestia młodocianej narratorki tej powieści. Co do „Miłości i zbrodni w czasie wolnym” mamy do czynienia z zupełnie innymi postaciami. Każda po przejściach, każda zaskoczona, że nagle tak wiele zmienia się w jej w życiu i to dosłownie z soboty na niedzielę, na dodatek w niesamowitym hotelu SPA, gdzie miał być odpoczynek, a jest wręcz przeciwnie.
Jest Pan autorem nie tylko powieści i opowiadań, ale prowadzi też swojego bloga, pisze felietony zamieszczane na portalu Zupełnie Inna Opowieść. Jest Pan współtwórcą filmu "PolandJa" i "Furioza". Mam wrażenie, że nie potrafi Pan żyć bez tworzenia słowem. Czy są tematy, które stanowią dla Pana wyzwanie?
Dodam tylko, że niedawno doszły felietony dla Onetu. Blog służy już teraz jako hub dla polecanych tekstów. Na pewno wyzwanie stanowiłaby dla mnie książka z gatunku kryminału. Ale czemu nie? W „Miłości i zbrodniach w czasie wolnym” mierzę się z tą strukturą, są tam twisty i „kto zabił”, jednak jest to nadal literatura piękna. Mimo niekiedy „niepięknego” języka, podejmująca istotne dla mnie tematy społeczne oraz obyczajowe. A odnośnie do tematów, nie ma dla mnie takich, których bym się obawiał poruszyć. Obowiązkiem prozaika, przynajmniej w moim przypadku, jest eksplorowanie wszechstronności życia. Jest tak krótkie, że im więcej się o nim dowiemy, przeżyjemy, tym większa satysfakcja i samoświadomość. Być może zabrzmi to pompatycznie. Sam im więcej wiem, tym częściej odnoszę wrażenie, że gdzie kończy się nauka czy filozofia, tam pracę odkrywczą przejmuje literatura, która dzięki doświadczeniu, ale też czasem niezwykłej intuicji autorów przynosi nowe informacje o naszej kondycji, naszych tajemnicach oraz aspiracjach.
Zarówno blog, jak i felietony pozwalają poznać Pana trochę lepiej poprzez wspomnienia, przemyślenia i życzenia co do przyszłości. Czy ta szczerość nie jest ryzykowna?
Nie mam nic do ukrycia, jeśli chodzi o moje poglądy. Chodzi raczej o pracę nad warsztatem. Nieużywane wiosło płowieje i próchnieje, dalej się nim nie popłynie. Podobnie jest z literackim „piórem”. Pisanie felietonów, do tego na różnych płaszczyznach stylistycznych, pozwala zachować pracowitość oraz czujność językową. Do fabuły podchodzę bardzo poważnie, każda powieść to dla mnie efekt przygotowania. Więc jak piszę, to intensywnie i gęsto, lecz nie co dzień, bo bym się chyba spalił szybko jak listopadowy znicz przy energetyczności tego języka oraz fabuły.
Co z siebie daje Pan swoim bohaterom? Co mogliby powiedzieć o Panu przyjaciele?
Jedyne co im daję, to niezależność. Uwielbiam kreować bohaterów, którzy bywają niekiedy wręcz skrajnie inni ode mnie. Nie podzielają mojego systemu wartości. Idą na przekór innym. Żyją swoim życiem, tak, że w pewnej chwili, podczas pisania, ich papierowe żyły zaczyna wypełniać prawdziwa krew. Krew ich odmienności. Naprawdę to czuję i wierzę, że później czytelnicy tym bardziej. Kto zacznie czytać „Miłość i zbrodnie w czasie wolnym”, po kilkunastu stronach powinien poczuć to, o czym teraz mówię. Jest pisarz i jest świat, który choć przez niego wymyślony, to w wyniku dramaturgii oraz percepcji odbiorcy usamodzielniony od niego. Co do opinii przyjaciół, to nie wiem. Nie jestem łatwy w obsłudze, nie jestem bratem łatą. Wymagam zwyczajnie po ludzku dotrzymywania słowa, doceniam punktualność na różnych poziomach relacji, szanuję przy tym rzetelność oraz prawdomówność. Nie znoszę narcyzów, którzy, jak się z takimi spotkać, to tylko o sobie, o sobie, o sobie. Tego samego wymagam od siebie. Preferuję koncentrację na realizacji powziętych planów. Życie jest za krótkie na obsuwy.
Jak planuje Pan spędzić święta?
Wymyślając…
No tak, od życia nie da się odpocząć :)
Nie da, ale można próbować.
Dziękuję za rozmowę.
Justyna Szulińska