„Kresowa opowieść” to cykl historyczny, który porusza trudne tematy. Czemu zdecydował się Pan na pisanie powieści, których akcja osadzona jest w przeszłości?
Z problemem polsko-ukraińskich relacji zetknąłem się już we wczesnym dzieciństwie. Stało się tak za sprawą opowiadań mamy i babci, które do 1946 roku mieszkały na terenach dzisiejszej zachodniej Ukrainy. Mieszkały w Polsce, ale z opowiadań wynikało, że w ich wsi Polaków było około stu, a Ukraińców półtora tysiąca. Poza tym wszystkie ich opowiadania, niezależnie od tego, czego dotyczyły, zawsze kończyły się opisem pacyfikacji wsi przez banderowców.
Jako dziecko, ale też nastolatek, nie rozumiałem obu tych faktów, jednak nigdy nie przestałem się nimi interesować. Zgłębiałem publikacje, rozmawiałem z ludźmi, którzy widzieli i pamiętali, czytałem ich wspomnienia. Niestety ludzi tych powoli zabierał czas, ich wspomnień ograniczających się zwykle do opisów aktów banderowskiego okrucieństwa prawie nikt nie czytał, a w tzw. przestrzeni publicznej nigdy nie było dobrego klimatu do poruszania tego, co Polaków i Ukraińców łączyło, ale też dzieliło. Świat, w którym żyli oni obok siebie powoli odchodził w niebyt. W swoich powieściach chciałem zachować jego cząstkę.
Jaka jest najważniejsza myśl, którą chciał Pan przekazać w serii „Kresowa opowieść”?
Przede wszystkim chciałem pokazać los zwykłych ludzi, którzy podczas wojny, wbrew swojej woli, zostali uwikłani w sytuacje zmuszające ich do dokonywania wyborów, bardzo często nieoczywistych. Chciałem również pokazać, do czego w sprzyjających mu warunkach, zdolny jest nacjonalizm. Podjąłem też próbę walki ze stereotypem Ukraińca zbrodniarza pokazując przykłady ratowania Polaków przez ich ukraińskich sąsiadów.
Jak wiele z wydarzeń, które opisuje Pan w swoich książkach, miało miejsce naprawdę? Co jest literacką fikcją, a co lekcją historii?
Uogólniając można powiedzieć, że zdecydowana większość wydarzeń miała miejsce naprawdę, a literacką fikcją było takie ich połączenie, aby całość była spójna i interesująca dla czytelnika.
Często autor powieści dzieli się z czytelnikami tym, co przeżył i czego dokonał. Na przykład w „Annie” wszystkie kontakty Wojciecha, głównego bohatera powieści, z Ukraińcami, to moje własne doświadczenia. W ogóle jest tak, a dotyczy to i filmu i powieści, że jednej postaci przypisuje się prawdziwe zdarzenia dotyczące dwóch, a nawet kilku osób. W ten sposób tworzy się fikcyjne postaci, ale to, czego one doświadczają, było rzeczywistym udziałem konkretnych ludzi.
Jeśli chodzi o historię, to starałem się, aby zawsze była ona tłem, na którym rozgrywa się akcja powieści. To tło czasem wybija się na plan pierwszy, a ja dokładałem wszelkich starań, aby historię odtworzyć jak najwierniej.
Czy rozmowa o przeszłości jest potrzebna? W jakich warunkach powinien przebiegać taki dialog?
Rozmowa, to pamięć, a jej jesteśmy winni ofiarom wojny, szczególnie tym z Wołynia i Galicji Wschodniej, których traumatycznych przeżyć w powojennej Polsce nie chciano wysłuchać i jasno określić, kto był ich sprawcą. Mówię to w kontekście tematyki poruszanej w „Kresowej opowieści”, chociaż teraz, w obliczu wojny w Ukrainie, też nie jest to poprawne politycznie. Każda wypowiedź i każda publikacja na ten temat, są automatycznie określane, jako wpisywanie się w kremlowską propagandę. Widząc jednak okrucieństwo Rosjan i los ich ukraińskich ofiar, tym bardziej nie wolno zapominać o ludobójstwie, jakiego na polskiej ludności cywilnej, z jeszcze większym okrucieństwem, dokonali ukraińscy nacjonaliści z OUN/UPA.
Każdy dialog, a zwłaszcza na tak trudne tematy, powinien odbywać się w spokoju, bez emocji, z poszanowaniem rozmówcy i wysłuchaniem jego argumentów. Dialog nie musi prowadzić do pełnej zgody, jednak pozwala poznać stanowiska obu stron, co kiedyś, być może, zaowocuje ich zbliżeniem.
Domyślam się, że podczas pisania powieści historycznej wiele czasu zajmuje szukanie materiałów źródłowych. Jak to wyglądało w Pana sytuacji? Gdzie szukał Pan informacji?
Myślę, że nobilitujące określenie ‘powieść historyczna’ w stosunku do „Kresowej opowieści”, jest trochę na wyrost. To raczej powieść obyczajowa z historią w tle. Nie zmienia to jednak faktu, co sygnalizowałem wcześniej, że to historyczne tło starałem się pokazać jak najwierniej i najbardziej obiektywnie.
Nieocenionym źródłem informacji był dla mnie Internet, a wyzwaniem znalezienie materiałów obiektywnych. Z tego względu poszukiwałem głównie opracowań naukowych. Wiedząc, jak bardzo skomplikowane są relacje polsko-ukraińskie odrzucałem jednak te publikacje, które opisywały konflikt wyłącznie w czerni i bieli.
Materiałami do napisania fabuły były własne rozmowy z Kresowiakami oraz lektura ich wspomnień, między innymi publikowanych w periodyku „Na Rubieży”, wydawanym przez wrocławskie Stowarzyszenie Upamiętnienia Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów.
Drugim krokiem jest konieczność weryfikacji informacji. Które źródła są Pana zdaniem wiarygodne, a które nie? Czy zdarzyło się Panu znaleźć interesujące informacje, a potem odkryć, że nie mogą być one użyte w książce?
Jeśli chodzi o weryfikację, to częściowa odpowiedź na to pytanie znajduje się w odpowiedzi na poprzednie. Z dużą ostrożnością podchodziłem do publikacji naszych środowisk kresowych oraz Związku Ukraińców w Polsce. W tych miejscach, częściej niż w innych, trafiałem na artykuły, których obiektywizm budził wątpliwości.
Na drugie pytanie odpowiedź jest twierdząca. Życie podsuwa przykłady takich zdarzeń, na które autor sam nigdy by nie wpadł. Problem z wykorzystaniem ich w powieści polega na tym, że najczęściej łatwo na ich podstawie zidentyfikować konkretną osobę czy środowisko, a czytelnicy są dociekliwi. Z tym problemem musiałem się zwłaszcza zmierzyć w pierwszej części „Julii”, gdy akcja powieści toczyła się w podwrocławskiej wsi w powojennym dwudziestoleciu. Ja w tej wsi się urodziłem, mieszkałem ponad trzydzieści lat, znałem jej mieszkańców, znałem ich konflikt z proboszczem i podziały, jakie on wywołał. Nie było łatwo przenieść to anonimowo na karty powieści.
Pierwszy i drugi tom serii zostały wydane w 2013 roku, trzeci w 2018, a czwarty w tym roku. Z czego wynikła długa przerwa pomiędzy ostatnimi tomami?
Nad pierwszym i drugim tomem pracowałem równolegle przez dziesięć lat i oba jednocześnie przedstawiłem wydawnictwu. Gdy zostały wydane uznałem, że moja misja ocalenia od zapomnienia nieistniejącego już świata Kresów, z koegzystencją Polaków, Ukraińców i Żydów, dobiegła końca.
Mam wykształcenie techniczne i pisania powieści musiałem się nauczyć. Nie było to łatwe, kosztowało to wiele pracy, więc uznałem, że zdobytą umiejętność warto doskonalić i wykorzystać. Po trzech latach przerwy przystąpiłem do pisania „Nadii”. W tym samym czasie miałem poważne problemy zdrowotne, którymi w powieści ‘obdarowałem’ jej głównego bohatera. „Nadia” została wydana w 2018 roku, a pisanie stało się moim hobby. Gdy poznałem problemy ludzi starających się o tzw. mienie zabużańskie, sprowadzające się m.in. do prześwietlenia losów własnej rodziny do dwóch, trzech pokoleń wstecz, dość szokującą obyczajowość huculską oraz przywołałem w pamięci własne kontakty z Ukraińcami uznałem, że to dobry materiał na kolejną powieść. Przez rok dopracowywałem fabułę „Anny”, dwa lata zajęło mi pisanie, proces wydawniczy też trwał kilka miesięcy i tak zrobił się rok bieżący.
Czy czyta Pan recenzje swoich książek? Jeśli tak, to jak czytelnicy odbierali Pana książki w 2013 roku, a jak teraz?
Recenzje oczywiście czytam. Cieszą mnie te dobre, smucą gorsze.
Mój pierwszy kontakt z wydawnictwem miał miejsce w 2007 roku, gdy miałem rękopis „Michała”. Redaktor naczelny jednego z wydawnictw powiedział wtedy, że obojętnie o czym chcę pisać muszę pamiętać o docelowej grupie odbiorców. Powiedział też, że są trzy podstawowe grupy czytelników: 10% to kobiety preferujące literaturę trudną, 80% to też kobiety, ale zaczytujące się w tzw. literaturze kobiecej i 10% to mężczyźni z dość oczywistymi oczekiwaniami.
„Michał” oraz „Julia” adresowane są do dwóch pierwszych grup, „Nadia” do trzeciej i jak się okazało, nie była to najlepsza decyzja. Czytają głównie kobiety, a one, przyzwyczajone do klimatów „Michała” i „Julii” „Nadię” oceniły raczej krytycznie. Pisząc „Annę” nie kierowałem się już docelową grupą czytelników i, jak na razie, powieść zbiera dobre recenzje.
Moim zdaniem nie ma różnicy w recenzjach z 2013 roku i obecnych. To, czy są dobre czy złe zależy wyłącznie od ciekawej fabuły oraz sposobu napisania powieści.
„Kresowa opowieść. Anna” to już czwarty tom serii. Czy planuje Pan kolejne części?
Tak. Pracuję nad piątym tomem będącym kontynuacją losów bohaterów „Anny” i mam fantastyczny materiał na tom szósty. Mam nadzieję, że uda mi się go napisać.
Czy myśli Pan o napisaniu kolejnych książek, niezwiązanych z „Kresową opowieścią”?
Nie. Tom piąty i ewentualnie szósty zakończą serię „Kresowa opowieść”. Jednak podobno nigdy nie należy mówić ‘nigdy’, więc jeżeli kiedyś coś jeszcze napiszę, to na pewno będzie to tematyka kresowa.
Dziękuję za rozmowę,
Dominika Róg-Górecka