Nigdy nie wiesz co cię czeka. Przyjeżdżam sobie spokojnie do pracy, poranny upał daje się we znaki, marzę tylko o kawie i spokoju, przynajmniej przez 15 minut. Niestety na marzeniach się kończy.
Przy drzwiach wejściowych leży nieszczęśliwe żyjątko. Puszy się to, łypie złowrogo. Nie ma się co dziwić, zwłaszcza że biedak najprawdopodobniej ma uszkodzoną łapę. I tu się zaczyna historia. Po zabezpieczeniu stwrzonka, razem z kolegą próbujemy pomóc, zaczyna się łańcuszek telefonów. Każdy nas zbywa. Straż Miejska, nie, oni nie są od tego. Lokalne Zoo, nie ma mowy, ptaka nie wezmą. Związek Ornitologiczny – nie zajmuje się ratowaniem ptaków, że co?!
Co ciekawe, Obiektyw Google podpowiada, że to Bąk Zwyczajny ptak z rodziny czaplowatych bardzo rzadko spotykany w Polsce, który jest pod ścisłą ochroną gatunkową. Dwoimy się i troimy. Martwię się, szkoda mi zwierzaka, upał jak jasny grom, a on bidny, co prawda w cieniu i z wodą, ale siedzi w pudle. Wreszcie ktoś podpowiada, że powinna pomóc Gmina lub Urząd Miasta. Po kilkunastu telefonach wreszcie coś ruszyło z miejsca, ale zanim ptak trafi do weterynarza musi być zgłoszenie do Straży Miejskiej.
Dzwonię po raz kolejny. Zirytowany pan nie pozwala mi dojść do głosu, tylko zaczyna tyradę, że ich to nie interesuje, ptactwo nie jest w zakresie ich kompetencji, że dzwonić do Schroniska, że taka jest droga służbowa. Srutututu majtki z drutu. Zaraz mnie krew zaleje. Tłumaczę jak chłop krowie na rowie, że weterynaria przyjmie go tylko po zgłoszeniu, bo w innym przypadku będzie miała problem z dotacją na leczenie. Sama ptaka zawiozę i nic od nich nie chcę oprócz przyjęcia zgłoszenia, że właśnie taka jest droga służbowa. Pan chciał nie chciała, ale pokonał swój opór. Po trzech godzinach nastąpił happy end. Ptak trafił do weterynarza, tam potwierdzono, że to samica Bąka Zwyczajnego, wyjątkowa rzadkość na terenie Polski. Tak więc wreszcie mogę wypić kawę, chociaż nie wiem czy to dobry pomysł, bo moje zszargane nerwy mogą nie wytrzymać mocy kofeiny. A wkurzam się, bo mówi się, że ludzie nie chcą pomagać, nie reagują, ale jak to robić i się nie zniechęcić, gdy ma się rzucane kłody pod nogi.