Szczerze mówiąc to z wiekiem coraz bardziej nie lubię się uzewnętrzniać i zwierzać…
Właściwie to nie przeszkadza mi już nawet dusić wyłącznie w sobie różnych żali, smutków i tęsknot…
Może nawet przez to wszystko wyrobiła się we mnie umiejętność ich przetrawienia i akceptacji, by brać życie takie jakie jest, bo przecież ostatecznie dzieją się w życiu takie rzeczy, na które i tak nie mamy większego wpływu… Gdy dostajemy od życia boleśnie w pysk ciężko jest mu oddać z podobną siłą i w taki sam sposób. Pozostaje tylko chodzić z taką obitą gębą chowając ją może na początku pod maską makijażu i ciemnymi okularami, aż w końcu poczujemy, że powoli ta obita gęba zaczyna się goić więc można i zacząć zdejmować kamuflaż i zacząć się odkrywać…
No może jedynie nadal nie będziemy w stanie szeroko się uśmiechać, bo jak dostało się porządnie w dziób z prawego sierpowego, tak życie wybiło nam wszystkie zęby…
Nadchodzi koniec maja i myślę o szczególnym dniu.
Odkryłam niedawno, że 31 maj był kiedyś zwyczajną datą. Nie zwracałam wcześniej uwagi, że ten dzień i miesiąc między innymi zaznaczony jest na drzwiach starej szafy. Rany, aż żal będzie wymieniać tę szafę na nową… Skąd to pisanie po szafie? Ano był w domu taki rytuał, że co jakiś czas tatuś sprawdzał jak szybko rośnie jego córeczka i co jakiś czas robił kolejną „wyższą” kreseczkę, prosząc nieraz bym nie stawała na palcach i nie oszukiwała, że rosnę szybciej niż naprawdę... Teraz to bym się specjalnie kurczyła!
Nie myślałam, że taka zwykła data będzie mi się kiedyś kojarzyła z czymś co nie przyprawia o uśmiech, a też sprawia że tamte miłe wspomnienia, stają się jeszcze bardziej emocjonalne…
Czasami zdarzają się bardzo dziwne zbiegi okoliczności…
Teraz znowu muszę wrócić do dziecięco-młodzieńczych lat i wspomnieć o moich muzycznych fascynacjach,żeby dalszy ciąg trzymał się kupy.
Może pominę te pierwsze odkrycia, gdy zaczynałam od disco relax i popu… by ostatecznie namiętnie uwielbiać Nirvanę, a pierwsze glany szanować do tej pory… (sentymentalność to moje drugie imię)
Tak czy siak, pomiędzy tym wszystkim była ona: Kasia Kowalska.
Zajarana na maksa jej stylem nieco wycofanym i głęboką emocjonalnością wraz ze sporą dawką wrażliwości ukazywaną w tekstach uważałam, że czyni ją to artystką nadzwyczajną do tego stopnia, że nagrywałam na kasety video wszystkie jej teledyski i wywiady. Jak już robiła się późna godzina, ja szłam do wyra to prosiłam wtedy tatę, żeby w razie czego nagrywał tak samo. (Mam te kasety do dzisiaj, gorzej z odtwarzaczem)
Później Kasia Kowalska przewijała się raz na jakiś czas zawsze budząc większe emocje… a nawet ciarki.
Pamiętam, że bardzo poruszył mnie utwór mający upamiętnić Ayrtona Sennę po tragicznym wypadku na torze… „Bezpowrotnie” bardzo mocno dotyka…
Ale nie sądziłam, że kiedyś coś poruszy mnie jeszcze bardziej. Znacznie bardziej, bo osobiście i prywatnie… 31 maja życie mnie przeorało.
Kilka miesięcy później jakoś przypadkowo trafiłam na nową piosenkę Kasi napisaną znowu, by kogoś upamiętnić… "Dla TATY"-przeczytałam.
Pod tytułem i wykonawcą dodana data: 31. Maj. 2019. I wtedy poczułam, że Kaśka w zasadzie nie tylko upamiętniła własnego tatę, ale również i mojego… tą dedykacją i tą datą, chociaż zupełnie o tym nie ma pojęcia…
Oglądałam teledysk i analizowałam słowa… Ryczałam bardzo czując, że nie jestem sama z bólem. Zrozumiałam, że każdy gdzieś o każdej porze dnia i nocy przeżywa jakiś osobisty dramat i nie jestem jedyna na świecie, która dostaje w pysk od życia. Miałam ciary i mam cały czas gdy wracam do tego nagrania:
"... Już na zawsze noszę w sercu echo Twoich słów
Niech niosą fale dawnych wspomnień
I naprawdę z Tobą tylko znajdę kiedyś słońca wschód
Słońca wschód
Słyszę Cię w szeleście drzew, gdzieś tam
Patrzysz z oddali róż
I jak księżyc w każdą noc, Twój blask
Oświetla mi zakręty dróg
Gdy poranny budzi krzyk, jak wiatr
Po włosach pogłaszczesz mnie znów
Szeptem powiesz "Musisz żyć i trwać"
Ten smutek przekuwać w grę nut
Jej szum, jej puls ukoi ból..."