Jak będąc nepo baby z łutem szczęścia i talentem do autopromocji z dziewczynki z szarej komunistycznej Jugosławii stać się ikoną światowej sztuki, czyli życie Mariny Abramović przez nią samą opowiedziane.
Książka jest autobiografią w tym sensie, że przedstawia postać bohaterki w jej własnej perspektywie, bez uwzględniania innych osób i ich spojrzenia na sytuację, jednak została napisana we współpracy z ghost writerem i to chyba nie była dobra decyzja. Bo książka o jednej z najbardziej fascynujących współczesnych artystek jest po prostu straszliwie nudna. Składa się z relacjonowania faktów z jej życia, przeplatanych opisami realizacji projektów artystycznych i okraszonych nazwiskami innych sław i celebrytów, a jednocześnie cały czas miałam wrażenie, że narracja gdzieś przelatuje obok tego, co naprawdę ważne. Tak jakby osoba opisująca używała zupełnie nieadekwatnych kryteriów do przedstawienia nierozumianej przez siebie rzeczywistości. Fakty się zgadzają i to by było tyle. Reszta jest milczeniem lub jednozdaniową wzmianką, za którą kryją się wszechświaty emocjonalne, ale nie dowiadujemy się o nich nic więcej, bo przechodzimy do kolejnego artystycznego sukcesu.
Jak Marina samo o sobie powiedziała: "Myślę o sobie jako o trzech Marinach. Pierwsza jest wojowniczką. Druga prowadzi życie duchowe. Trzecia to kompletna beznadzieja. Poznaliście dwie pierwsze; trzecią staram się ukrywać. Ta trzecia to biedna, mała Marina, która wszystko robi źle".
I chyba brak tej trzeciej jest tak mocno wyczuwalny, prawdziwych emocji, nieuporządkowanych pod oko obserwatora. Bez istnienia tej trzeciej, bez zadawania pytań o nią i jej doświadczenie, część życiowych puzzli nie skleja się w całość, a ghost writer nie ma na tyle mocy własnej, żeby skłonić bohaterkę do mówienia o tym, do czego samej przed sobą jest się trudno przyznać.
Bo jak to się działo, że artystka tak odważna w swoich eksploracjach twórczych, przekraczająca wszelkie granice, wraz z Ulayem tworząca "mistyczny związek jednej duszy w dwóch ciałach", w życiu prywatnym dała się wrobić w układ, w którym to on decydował o wszystkim, trzymał pieniądze otrzymywane za ich wspólną pracę i stał się jedynym depozytariuszem dokumentacji ich twórczości, tak że po 12 latach tejże "mistycznej jedni" kolejne 26 spędziła na procesowaniu się o dostęp do własnego dorobku artystycznego? Jakiś komentarz? Autorefleksja? Raptem trzy zdania rozrzucone na przestrzeni 400 stron.
Jedno zdanie o terminacji ciąży z wyżej wzmiankowanym "mistycznym", bo chciała się kompletnie poświęcić sztuce (OK, jej wybór) przy czym nic mu nawet o tym zdarzeniu nie powiedziała, a jednocześnie on miał już wcześniej (oraz później) kilkoro dzieci z innymi kobietami i się w ogóle nimi nie interesował, już nie mówiąc o jakichś tam banałach codzienności typu alimenty. Hmmm, czy to się jakoś łączy w całość?
Czy fakt, że po swoim najsłynniejszym osiągnięciu artystycznym, gdy 750 tysięcy ludzi przyszło do nowojorskiego MoMA, by wziąć udział w jej wyczerpującym fizycznie i emocjonalnie wielogodzinnym performensie, spędziła kolejny tydzień na kajaniu się i przepraszaniu swojego współpracownika i agenta artystycznego, gdyż pierwszy na przyjęciu po wystawie nawalił się jak pershing i zrobił z siebie głupka, a o drugim zapomniała wspomnieć w zaimprowizowanej naprędce mowie, którą wygłosiła, żeby zatrzeć złe wrażenie po tym pierwszym i obu panom było przykro, więc trzeba ich było jakoś ugłaskać, zasługuje na jakąś zniuansowaną analizę o byciu kobietą w świecie sztuki? Nope.
Abramović jest dzieckiem swoich czasów, rocznik 1946, więc nic dziwnego, że patriarchalna umowa społeczna jest dla niej przezroczysta, tak jak ryby nie wiedzą, że pływają w wodzie. Ale wspomnienia zostały wydane w 2016 i fajnie by było wtedy zadać parę pytań jak jej z tym wtedy było i jak jej jest teraz. Zwłaszcza że artystką jest wybitną i przejmującą, w której pracach bardzo wybrzmiewa wściekłość, wrzask i niezgoda na zastaną rzeczywistość, więc myślę, że miałaby odwagę na nie szczerze odpowiedzieć.
Tylko, niestety, ciekawe pytania nie padły.