Izabela Sowa urodziła się za siedmioma lasami, w Jagodowej Stolicy Polski. Zamieszkuje przytulną dziuplę niedaleko Bulwarów Wiślanych. Swój balkon dzieli z kapryśną pnącą różą i dwoma zwariowanymi dachowcami. Choć sowa, od mięsa woli cukrowy groszek. Choć drapieżna, poluje wyłącznie na dobre filmy albo pierwsze poziomki. Choć zalatana, nie lubi wznosić się w powietrze. Woli zanurkować w wodzie. Odrywa się od ziemi tylko po to, by pobujać w obłokach.
Długo zastanawiałam się nad tym, co może się kryć pod twórczością autorki, o której wydawnictwo pisze w sposób tak niezwykły i intrygujący. Dlatego właśnie, zabrałam ją w kilkugodzinną podróż pociągiem. Miałam nadzieję, że urozmaici mi ona czas i sprawi, iż nie będę w stanie odłożyć ją z powrotem na półkę. Niestety prawda okazała się być zupełnie inna i choć godziny spędzone w towarzystwie tej książki, nie mogę uznać za w pełni stracone, to bardzo się na tej powieści zawiodłam. Od zawsze uwielbiałam opowieści rodziców i dziadków, które dotyczyła życia w czasach opisywanych przez autorkę, jednak w ustach moich bliskich dało się odczuć prawdziwe przesłanie, a także siłę własnych doświadczeń. W przypadku tej książki wszystko wygląda nieco inaczej, a mi nie było dane zrozumieć celu, który kierował autorką podczas jej pisania.
Ania Kropelka jest uczennicą liceum, która uczy się na miarę swoich możliwości. Od kilku lat wychowywana jest ona przez dziadków, którzy przyjęli ją pod swoje skrzydła, gdy matka dziewczyny postanowiła wyjechać do USA. Z biegiem czasu ich kontakt obumiera, a nastolatce nie pozostaje nic innego, jak tylko się z tym pogodzić. Mijają miesiące, a główna bohaterka coraz mniej wypatruje swojej rodzicielki i jakikolwiek paczek od niej. Zaczyna godzić się z własnym losem i ponad wszystko inne pragnie spełnić swoje marzenia. Zadanie to wydaje się dość trudne, ponieważ żyję ona w czasach, gdy wiele produktów jest trudno dostępnych, a i cenzura wydaje się maczać w tym palcem. Każda z osób, która zamieszkuje te miasto, kończy szkołę by przez kolejnych kilkadziesiąt lat pracować w pobliskim zakładzie pracy. Nic więc dziwnego, że spora część z nich pragnie uciec za ocean, gdzie czeka ich zupełnie inne życie, a bynajmniej tak im się wydaje. Niestety władze niechętnie udostępniają ludności wizy, a wszystko zaczyna się kręcić własnym torem.
Czytając "Zielone jabłuszko" zastanawiałam się nad przekazem, który kryje się na poszczególnych stronach tego utworu. Doceniam to, że autorka zdecydowała się napisać książkę, która przedstawia swoim czytelnikom czasy, gdy w Polsce panował komunizm. Obserwowanie życia przeciętnego miasteczka, w którym panowała względna bieda, a każdy dzień wyglądał podobnie jest czymś, co starsze pokolenie zna z własnego doświadczenia, natomiast młodsze przyswajają dzięki różnego rodzaju opowieściom. Dla nikogo ten czas nie należał do najłatwiejszych i choć wydaje mi się, że wtedy ludzi byli na swój sposób szczęśliwsi niż teraz, to cieszę się, że dane mi było urodzić się na początku lat dziewięćdziesiątych. Wracając jednak do książki... Zapoznając się z tym utworem, nie byłam do końca pewna, czy istnieje w nim jakakolwiek fabuła. Całość tej powieści składała się bowiem z wielu opowieści, które niby łączyły się ze sobą, jednak jej zakończenie nie wniosło do mojego życia zbyt wiele. Mam nieodparte wrażenie, że omawiana w dniu dzisiejszym powieść, nie została w ogóle dokończona. Nie wydarzyło się w niej bowiem nic, co można byłoby uznać za to COŚ!
Izabela Sowna posługuje się lekkim i przyjemnym językiem, który sprawia, że czytelnik ma ochotę na przeczytanie tej powieści do końca. To, że jest ona słaba i nawet zdarza mu się podczas niej przysnąć, nie stanowi dla niego żadnej przeszkody. Bardzo żałuję, że moje zdanie na temat tej książki jest takie, a nie inne. Niestety inaczej nie potrafię spojrzeć na tą pozycję literacką. Co prawda zdarzały się w niej momenty, gdy śmiałam się z sytuacji w niej przedstawionych, albo irytowałam zachowaniami, które wypływały ze strony władz kościelnych, jednak było ich stosunkowo nie wiele. No i co z Bolkiem? Zapoznając się z tym utworem sądziłam, że odegra on jakąś istotną rolę w tym utworze i będzie miała ona wpływ na przebieg wydarzeń. Tymczasem miałam wrażenie, że został strasznie spłycony i odstawiony na boczny tor. Nie chodzi mi oczywiście o to, żeby między głównymi bohaterami pojawiło się namiętne uczucie, które przetrwa wszystko. Sądziłam jednak, że wszystko rozegra się o niebo lepiej i w końcu coś się zadzieje. Dlatego właśnie sami zadecydujcie, czy chcecie sięgać po "Zielone jabłuszko". Osobiście dam autorce jeszcze jedną szansę i w najbliższym czasie zapoznam się z powieścią "Części intymne". Być może ona zmieni moje zdanie na jej temat.
Wyd. Nasza Księgarnia, lipiec 2012
ISBN: 978-83-10-12236-0
Liczba stron: 288
Ocena: 5/10
Recenzja opublikowana na:
www.recenzje-leny.blogspot.com