Czy taniec może prowadzić do śmierci? A może czai się ona w rękach nieświadomej kucharki? Czy odcięcie płatów czołowych coś na to zaradzi? Te i inne ciekawostki znajdziemy w książce „Co nas (nie) zabije” Jennifer Wright.
Okładka razi po oczach. Zestawienie neonowej żółci z intensywnym fioletem jest zabójcze. Prawie tak jak plagi, o których pisze autorka. Ta niezwykła książka od Wydawnictwa Poznańskiego to obowiązkowa lektura w czasach epidemii koronawirusa. Możemy w niej znaleźć sporo ciekawych informacji i… zobaczyć, jakie, ciągle podobne, błędy popełnia ludzkość, gdy przychodzi nam się zmierzyć z groźną chorobą.
Rzeczywistość (mimo rozluźnienia) nie jest zbyt kolorowa. Czytając „Co nas (nie zabije)” w myślach powracały do mnie obrazy trumien z Bergamo, błagalne słowa pielęgniarek, które zostały bez środków ochrony osobistej i płacz matki, która nie może być ze swoim dzieckiem w szpitalu. I chociaż tak wiele się zmieniło na przestrzeni wieków, to w obliczu epidemii, nadal jesteśmy bardzo bezradni. Czasami bardzo bezmyślni. Trzy książki, które warto przeczytać w obecnej sytuacji to oczywiście „Dżuma”, „Miłość w czasach zarazy” i „Co nas (nie) zabije”. To must have obecnych czasów – podręczna biblioteczka człowieka myślącego, który stara się wyciągnąć wnioski z poprzednich wydarzeń.
Naszą podróż zaczynamy od cesarstwa rzymskiego i krok po kroku docieramy do czasów nam współczesnych. Autorka odsłania przed czytelnikiem historię największych plag, które wstrząsnęły ludzkością, nie tylko dlatego, że szybko się rozprzestrzeniały i zabijały mnóstwo ludzi. Każda plaga niosła w sobie nowe doświadczenia. Czasami ludzie nienawidzili chorych i na siłę ich odseparowywali, jak w przypadku tyfusowej Mary. A ze współczesnych przypadków – nawoływania duchownych do poderżnięcia gardła homoseksualistom chorym na AIDS. Ale były też przypadki, gdy chorych otaczało się współczuciem, empatią i pomocą. Ojciec Damian bezinteresownie pomagał chorym na trąd, nie tylko pielęgnując tych, których nikt nie chciał nawet zobaczyć, ale i stwarzając chorym namiastkę normalności i radości. Najstraszniejszy dla mnie był rozdział o lobotomii. Prawdziwy szarlatan (Walther Jackson Freeman II) wwiercał się w mózgi osób chorych psychicznie czy cierpiących na depresję. I nie wiem, kto jest gorszy – on – czy ci, którzy mu przyklaskiwali. Ale są i pozytywne postacie (Marek Aureliusz, Franklin Delano Roosevelt, Salk, ojciec Damian). Wiele ciekawostek można się dowiedzieć, na przykład o Nostradamusie. Okazuje się, że wcale nie był czarodziejem, po prostu dużo czytał i miał ogromną wiedzę.
Chociaż jedno i drugie uwielbiam, nie pomyślałabym, że mogą to być lekarstwa na jakąkolwiek chorobę. Tymczasem, ludzie od zawsze sięgali po rozmaite metody. Picie wina czy spożywanie kruszonych szmaragdów to jedne z najmniej szokujących – resztę poznacie, czytając książkę. Ciekawie opisane są losy opracowania szczepionki na polio. Jest też nadzieja – właśnie ten rozdział jest najbardziej pokrzepiający. Wydawać by się mogło, że wcale nie uczymy się na błędach, a jednak są jednostki czy małe grupy ludzi, którzy nawet w krytycznym momencie są w stanie zdziałać wiele dobrego. A co do lekarstw i nietypowych terapii – możemy się śmiać ze szmaragdów, ale sami też wierzymy w alternatywne cudowne metody, jak chociażby jedzenie bananów na Alzheimera. Wcale nie jesteśmy mądrzejsi. W momencie, gdy nic nie pomaga, chwytamy się wszystkiego, nawet najbardziej absurdalnych rozwiązań.
Co Ty czytasz? Pytali się mnie ci, którzy widzieli mnie z neonową książką. Oczywiście okładka budzi grozę i autorka opisuje w dość naturalistyczny sposób objawy chorób czy np. zabieg lobotomii. Jak sama pisze, choroba nie doda nikomu powabu, atrakcyjności czy geniuszu (nawet, jeśli myślano tak w przypadku gruźlicy). Mimo to, książka jest niezwykle ciekawa i wciągająca, niczym dobry thriller. Język jest przepełniony pasją do historii, z socjologiczno-psychologicznym zacięciem. A do tego szczypta humoru – oto przepis na wciągającą książkę w trudnym temacie. Jennifer Wright zdecydowanie potrafi zainteresować czytelnika. Czytanie tej książki w momencie, gdy szaleje epidemia koronawirusa pokazuje, że jednak mamy kolejną plagę i to nigdy się nie skończy. Autorka mówi, że aby poradzić sobie z takim kryzysem, niezbędny jest mądry przywódca, jak Marek Aureliusz czy Franklin Delano Roosevelt. Cóż, te czasy również mamy już chyba za sobą.