Druga książka autorki w cyklu „Splątane losy”. Nie jest to kontynuacja poprzedniej części „Zanim wybaczę” ale jest powiązana z nią poprzez miejsce akcji.
Znowu trafiamy do malowniczego Zaborza na Warmii i do znanego nam już klimatycznego pensjonatu Jesionowy Zakątek. Losy nowych bohaterów splatają się nijako z poprzednią częścią.
Zaczęłam czytać ten tom tuż po zakończeniu części pierwszej jednak po przeczytaniu Prologu musiałam książkę odłożyć na jakiś czas. Jakakolwiek przemoc, fizyczna czy psychiczna, nie mieści mi się w głowie i jestem jej zdeklarowaną przeciwniczką, a jeśli jest to przemoc stosowana wobec dziecka, istoty bezbronnej i w swoich najmłodszych latach skazanej wyłącznie na nas, dorosłych, to mam ochotę wyć z rozpaczy. A o tym właśnie jest Prolog. Po prostu musiałam ochłonąć po tych kilkunastu stronach bo obrazy, które miałam przed oczami bynajmniej nie wywoływały u mnie chrześcijańskich uczuć. Z perspektywy całej książki nie wiem czy ten Prolog nie był najgorszym, a zarazem najlepszym fragmentem książki. Potem jest już nudnawo.
Wg mnie do około 300 strony niewiele się dzieje. Czasami odnosiłam wrażenie, że czytam wypracowanie gimnazjalistki. Fabuła jest dokładnie w stylu książek p. Magdaleny, przeszłość z teraźniejszością, jednak chyba coś nie do końca tu poszło z wykonaniem. Znowu przesadnie długie opisy wszystkiego, dialogi jakieś takie sztywne; może faktycznie Autorka, jak napisała w „Kilka słów na koniec” miała gorszy czas? No zdarza się i rozumiem to.
No w każdym razie jest tak: z grubsza rzecz dotyczy kwestii adopcji, także adopcji, a w zasadzie porwań polskich dzieci w czasie II wojny, które reprezentowały doskonałe aryjskie cechy i były przysposabiane przez niemieckie rodziny.
Kinga, adoptowana w dzieciństwie (szybko się zorientujecie kto to) przyjeżdża do Zaborza załatwić sprawy spadkowe po swoim zmarłym, biologicznym ojcu. W tym samym czasie w pensjonacie przebywa Niemiec Konrad, który na prośbę babki próbuje ustalić jej pochodzenie.
Kinga to kobieta po przejściach, świeża rozwódka, która wydaje się być nie do końca pogodzona z rozstaniem. Nie potrafi definitywnie przeciąć więzów łączących ją z byłym mężem, nieustannie porównuje wszystkich do niego. W zasadzie w co drugim zdaniu Autorka nie daje nam zapomnieć o Tymku, utracjuszu z syndromem Piotrusia Pana. Kindze brakuje asertywności, nie umie o siebie walczyć, nie radzi sobie z rozwiązywaniem problemów tylko od nich ucieka nawet, jeśli mogą one zaważyć na jej życiu (hejt w pracy). Konrad zaś to fotograf stąpający twardo po ziemi. Oczywiście drogi bohaterów się krzyżują i wynika z tego to, co w tej sytuacji nieuniknione. Wspólnymi siłami dążą do wyjaśnienia spraw, które ich tu przywiodły po drodze zakochując się w sobie.
Mówię szczerze, od trzysetnej strony czytało się fajnie. Wreszcie było meritum. Wolę mniej rozwlekłe i przegadane fabuły ale ogólnie lubię twórczość p. Magdaleny i jak dotąd jej książki nie kojarzyły mi się z maratonami nudy więc może to faktycznie gorszy czas w Jej życiu. Oby minął czego serdecznie Jej życzę.
Będzie część trzecia.