Wzrok jest jednym z naszych najcenniejszych zmysłów. Zastanawialiście się kiedyś nad tym, co by było, gdybyście nagle dowiedzieli się, że za kilka tygodni po prostu go stracicie? Ja sobie tego w ogóle nie wyobrażam. Co innego z innymi zmysłami, z utratą słuchu jakoś bym sobie poradziła, ze zmysłem smaku, węchu również… Jednak możliwość zobaczenia tego, co nas otacza, możliwość cieszenia się kolorami, czytania, oglądania jest jedną z najcenniejszych rzeczy, które posiada człowiek, a z której tak naprawdę nie każdy zdaje sobie sprawę… nie myśli o tym na co dzień, nie przejmuje się.
Jessie nie ma jednak takiej możliwości. A dokładniej – nie będzie miała już niedługo. Odkryto bowiem u niej nieuleczalną i dla lekarzy nadal dość tajemniczą chorobę, której głównym objawem jest stopniowa utrata wzroku. Jessie jest fotografem i praca jest dla niej bardzo ważna, bez wątpienia jest jej pasją. Tym bardziej trudno jest jej pogodzić się z chorobą. Ale kobieta posiada również tajemnicę: szesnaście lat temu urodziła córkę i oddała ją do adopcji rodzonej siostrze. Wiadomość o chorobie pcha ją do tego, aby po raz pierwszy zobaczyć swoją córkę, ujrzeć jej twarz, poznać jej charakter. Zrobić to, zanim będzie za późno, zanim jedyne, co zobaczy rankiem po otworzeniu oczu, będzie ciemność.
Utrata wzroku jest dla kobiety czymś, z czym bardzo trudno jest jej się pogodzić. W końcu jest to najważniejsza rzecz, która pozwala jej wykonywać pracę, którą kocha. To dla pracy wiele lat temu Jessie oddała swoją córkę własnej siostrze Luz, wiedziała, że z dzieckiem trudno będzie jej realizować marzenia, trudno będzie jej podróżować, oddała ją więc, aby zapewnić jej lepszą przyszłość, taką, na jaką zasługuje. Takie właśnie były szesnaście lat temu pobudki Jess. Jednak, poruszając tę kwestię, uważam i tak, że nic bohaterki nie usprawiedliwia, a już na pewno nie powody podawane nam przez autorkę powieści. Dziecko jest odpowiedzialnością, bez wątpienia, ale nie jest czymś, co można tak po prostu oddać, bo przeszkadza nam w karierze. Gdyby Jess miała naprawdę konkretny powód do tego, okay, wybaczyłabym jej… Ale coś, co podaje nam w swojej powieści autorka, w ogóle do mnie nie przemawia. Mimo wszystko, polubiłam jednak główną bohaterkę.
Książka ta zaintrygowała mnie już samym opisem i okładką. Takiej historii jeszcze nie miałam okazji czytać, a okładka od początku przykuła moją uwagę. I powieść absolutnie mnie nie zawiodła. Spodziewałam się pełnej uczuć, emocji, tajemnic, rodzinnych sekretów historii i coś takiego otrzymałam. Poza tym książka Susan Wiggs dała mi do myślenia i podejrzewam, że podobne wrażenie wywrze na innych czytelnikach. Porusza bowiem temat, który na pewno wymaga zastanowienia, co my byśmy zrobili, gdyby spotkało nas coś takiego?... Nie da się o tym nie myśleć, czytając tę książkę. Skłania nas do tego, aby spojrzeć na świat odrobinę inaczej, zauważyć rzeczy, na które na co dzień nie zwracamy uwagi, a które bez wątpienia są dla nas ważne, bez których trudno byłoby żyć.
„Zanim nadejdzie ciemność” czyta się bardzo szybko. Autorka pisze językiem bardzo prostym, łatwo przyswajalnym, kartki same się przewracają – sprawiło to, że nawet nie zauważyłam, kiedy ją przeczytałam. Ale nie jest to powieść, którą szybko się czyta, ale równie szybko zapomina. Wręcz przeciwnie, historia nie da nam o sobie zapomnieć tak szybko. Akcja do tego jest spokojna, ale dość wartka, co nie pozwoli się znudzić.
Przede wszystkim jest to powieść dla kobiet, jednak ja uważam, że również panowie powinni po nią sięgnąć, bo ma głębszy przekaz, niż większość takich lekkich czytadeł. Każdy powinien znaleźć w niej coś dla siebie i wynieść większą lub mniejszą lekcję. Więc jeśli ktoś lubi powieści obyczajowe, które pozostawiają po sobie coś więcej, niż kolejną przeczytaną książkę odłożoną na półkę – polecam. Nie powinniście się na niej zawieść.
[
http://mojeczytadla.blogspot.com/2012/09/zanim-nadejdzie-ciemnosc-recenzja.html]