Saga Millennium Stiega Larssona zrobiła niemałą furorę na całym świecie. Stała się światowym bestsellerem, spopularyzowała literaturę skandynawską, a ekranizacja pierwszej części znalazła się w pierwszej trójce najlepszych filmów 2012 roku. Są jeszcze osoby, które dziwi ten fenomen? Jeśli tak, to na 99% są to osoby, które jeszcze po powieści Larssona nie sięgnęły. Ja jestem właśnie świeżo po lekturze ostatniej, trzeciej z sagi Millennium książki i uważam, że cała trylogia jak najbardziej zasługuje na szum, który się wokół niej wytworzył.
„Zamek z piasku, który runął” jest bezpośrednio związany z drugim tomem i dalszym ciągiem wydarzeń. Wydarzeń, które doprowadziły do tego, że Lisbeth Salander została oskarżona o morderstwo trzech osób. Ścigana jest jednak nie tylko przez policję – zagraża jej śmiertelne niebezpieczeństwo, a Mikael Blomkvist, nie wierząc w winę Lisbeth, robi wszystko, aby dociec prawdy i pomóc przyjaciółce. Proste to nie będzie, bowiem w sprawę zamieszany jest rząd i służby bezpieczeństwa, a policja w tym wypadku niewiele może.
Trzeba przyznać, że Stieg Larsson wykonał kawał doskonałej roboty, pisząc swoją trylogię. Z jednej strony żałuję, że napisał tylko 3 tomy, z drugiej cieszę się, że zdążył napisać aż tyle i zapewnił nam genialną lekturę. Kolejny bowiem tom okazuje się jeszcze lepszym od swoich poprzedników – na mnie zrobił chyba największe wrażenie. Jednocześnie starałam się dawkować sobie tę cegłę z umiarem, żeby nie skończyć za szybko, ale na niewiele się to zdało – powieść wciągnęła mnie to tego stopnia, że praktycznie nie mogłam oderwać wzroku od tekstu i autentycznie śniła mi się po nocach. Nie da się tej książki nie połknąć praktycznie w całości.
I coś, co mnie zaskoczyło: w końcu prawdziwie polubiłam Mikaela Blomkvista! Nie wiem jednak, czy jest to zasługa Larssona, czy Davida Finchera, który w swojej ekranizacji obsadził w roli Mikaela Daniela Craiga, którego uwielbiam! „Dziewczynę z tatuażem” obejrzałam dopiero niedawno, bo w grudniu, jednak uważam, że to kolejny kawał dobrej roboty i odtwórca praktycznie każdej roli pasował mi tam jak mało kto, nie mówiąc już o Lisbeth i Mikaelu właśnie… No ale nie o filmie miało być, a o książce.
Nie da się tej książki przeczytać w spokojnym, wolnym tempie. Nie da się i już. Bo nie można się od niej oderwać, jak mało która powieść trzyma w napięciu, a że ja jestem fanką wszelakich kryminałów i thrillerów, a już zwłaszcza skandynawskich – sami widzicie, po prostu ją połknęłam. „Zamek z piasku, który runął” jest ściśle powiązany z drugim tomem i gdyby nie objętość, spokojnie można by te dwie powieści połączyć w całość. Już na samym początku wracamy do tego, co zostawiliśmy, kończąc „Dziewczynę, która igrała z ogniem”. Niektórzy zrażają się do Millennium, gdy spojrzą na grubość tomów – fakt, przeraża, jednak gdy zacznie się czytać… przepada się na amen. Bez wątpienia jest to jeden z najlepszych kryminałów, jakie czytałam przez całe swoje życie, a przeczytałam ich naprawdę niemało. I nie jest tak, że w książce jest tylko i wyłącznie jeden wątek Lisbeth Salander – nie, bowiem równie mocno zainteresowały mnie wydarzenia, związane z Eriką Berger, zaintrygowała praca wielkiej redakcji jednej z najpopularniejszych szwedzkich dzienników… oraz to, wokół czego kręci się cała ta książka, a mianowicie polityka i rządy. A jeśli autor jeszcze zna się na rzeczy i potrafi to ciekawie opisać, to nie pozostaje nic, tylko czytać.
Ktoś jeszcze nie jest przekonany? Wątpię. Ta książka, ba, cała seria zbiera praktycznie same pozytywne opinie i w pełni na to zasługuje… Jest tylko jedno ale… bo po przeczytaniu „Zamku z piasku…” pozostaje niedosyt i żal, że to już niestety koniec…
[
http://mojeczytadla.blogspot.com/2013/01/zamek-z-piasku-ktory-runa.html]