Egzotyczne Bali. On, pilot prywatnych linii lotniczych, zostaje wyciągnięty przez przyjaciela na urlop w tym bajkowym zakątku globu. Ona to kochająca zwierzęta balijka. Uwielbia wyspę, na której mieszka i znalazła w swoje powołanie. Pochodzą z innych światów, wyznają odmienne wartości, mają różne cele w życiu. Chyba do siebie nie pasują. Jednak serce nie sługa, czasami działa w oderwaniu od zdrowego rozsądku. Nikki nie raz zastanawia się: „(…) czy dobrze zrobiłam umawiając się z Alexem i decydując na relację, która jeszcze zanim się zaczęła, już miała wyznaczony termin zakończenia”[1]. Nim targają podobne wątpliwości, ale nie może o niej zapomnieć.
W powieści Mercedes Ron niewątpliwie czaruje egzotyczną scenerią. Ja czytałam tę książkę w ponure zimowe dni, więc tym bardziej chciałam przenieść się na ciepłą balijską plażę. Miejsce akcji jest wspaniałym dodatkiem do relacji jaką opisuje autorka. Dwie postacie z kompletnie różnych światów. Dzieli je chyba wszystko, z tysiącami kilometrów na czele. Jednak coś w Nikki zaintrygowało Alexa, a Alex zafascynował Nikki. Swoją drogą scena ich pierwszego spotkania to majstersztyk. Odważna, frywolna, acz w dobry guście, a przede wszystkim oryginalna.
„Oboje się różniliśmy i bardzo odmienne były nasze koncepcje zdobywania, kochania i dopieszczania kogoś”[2]. Te różnice i to jak na nich rodzi się miłość Nikki i Alexa, to jak oni się docierają, słuchają, poznają siebie, jest najmocniejszym punktem powieści „30 zachodów słońca, w których można się zakochać”. Każdy z bohaterów to mocna osobowość z określonymi planami, a jednak nie zamykają się oni na drugiego człowieka. Ich uczucie nie jest wyłącznie fizyczną fascynacją. Oni cieszą się z odkrywania siebie nawzajem w każdej sferze. Oni na siebie oddziałują i zmieniają się pod wpływem drugiej osoby. I chyba to ich najbardziej przeraża, bo wiedzą, że czasu jest za mało, żeby rozmawiać o wspólnej przyszłości i kiedy urlop Alexa się skończy, skończy się pewien proces, którego nie będą mogli zamknąć.
Narracja w „30 zachodach słońca...” jest pierwszoosobowa – z perspektywy Nikki, Alexa, ale również ich przyjaciół. Myślę, że to dość popularny typ narracji dla tego typu powieści i lubiany przez osoby, które je czytają. Język również jest typowy dla literatury miłosnej. Dla mnie momentami zbyt wyolbrzymiony, dramatyczny. „W jakim przeklętym momencie bardziej zaczęło mnie obchodzić moje ego niż ona?”[3] mówi jeden z bohaterów, a ja wyobrażam sobie mężczyznę miotającego się po pokoju. Dla mnie jest to „za bardzo”, a wręcz karykaturalne, aczkolwiek jestem świadoma, że tak teraz pisze się romanse i większości czytelników to się podoba.
Na koniec dodam, że Mercedes Ron wplata w fabułę intrygujący wątek tajemniczo-kryminalny. Takie coś zawsze ożywia, równoważny romansową słodycz. Przyznam też, że pomógł on tymczasowo – bo książka doczekała się kolejnego tomu – domknąć relację Nikki i Alexa.
Kiedy powieść „30 zachodów słońca...” do mnie przyszła zadałam sobie pytania, co mnie podkusiło, aby ją przeczytać, bo bardzo rzadko sięgam po romanse. I powiem wam, że miałam nosa. Przede wszystkim Mercedes Ron wykreowała świetnych bohaterów i zerwała ze stereotypem głupiutkiej postaci żeńskiej. I Nikki, i Alex maja swoje wady, ale to inteligentne postacie, które ze zdrowym rozsądkiem podchodzą do życia. Do tego autorka wspaniale wykorzystała różnice dzielące bohaterów, aby na nich zbudować ich uczucie, a to wszystko uatrakcyjniła wątkiem kryminalnym. Szczerze powiem, że jestem ciekawa jak potoczą się losy tej pary.
[1] Mercedes Ron, „30 zachodów słońca, w których można się zakochać”, tłum. Elżbieta Stanisława A. Janowska Moniuszko, wyd. Harde, Warszawa 2023, s. 155.
[2] Tamże, s. 161.
[3] Tamże, s. 53.