Doskonale pamiętam moje pierwsze spotkanie z „Cieniem wiatru”, grubo po jego premierze i ogólnym szale, w lutym 2013 roku. Pamiętam to, ponieważ Carlos Ruiz Zafon swym najpopularniejszym dziełem podarował mi coś, czego się nie spodziewałam. A co urzekło mnie do głębi od pierwszego do ostatniego słowa.
Później połknęłam kolejne tomy, (z wdzięcznością, że istnieją) oraz pozostałe powieści, (ale te spoza Cmentarza Zapomnianych Książek, oprócz „Mariny” nie wciągnęły mnie tak bardzo).
Wiadomość o śmierci Zafona była dla mnie ciosem w samo serce, ponieważ oznaczała koniec wizyt w Barcelonie. Wyobraźcie sobie zatem moją radość, kiedy okazało się, że istnieją jeszcze opowiadania, które szykują się do wydania.
„Miasto z mgły” to cieniutka antologia jedenastu opowiadań, których akcja dzieje się w Barcelonie. Książka liczy niewiele ponad 200 stron i sprawnemu czytelnikowi zajmie wieczór, góra dwa. Ale to nic w porównaniu z uczuciem powrotu do miejsca, za którym się tęskniło, (czy można tęsknić za tym, czego się nigdy nie widziało na oczy?).
Carlos Ruiz Zafon w swym ostatnim dziele nie zawodzi. Opowiadania są cudownie w jego stylu, gotyckie, niepokojące, ocierają się o znanych bohaterów, (co i rusz pojawia się tu nazwisko Sempere), pełne tajemnic, strasznych posągów, czasem nawet prawdziwej grozy.
Barcelona w jego opowieści to miasto piękne i ukochane, a jednak nierzadko ponure i wzbudzające strach.
To co najbardziej zachwyca mnie w Zafonie to język. Sposób w jaki operuje słowami dosłownie zapiera dech w piersi niczym pokaz odważnego skoczka na trapezie, szybującego gdzieś na niedostępnej dla nas wysokości.
Carlos Ruiz Zafon doprawdy był akrobatą słowa, który nie bał się zaskoczyć metaforą czy użyć długiego zdania. To sprawia, że styl Zafona jest niepowtarzalny. Czyta się go z przyjemnością, a wyobraźnia dosłownie szaleje, ciesząc się z meandrów, po których prowadzi nas autor, (najbardziej charakterystyczny jest chyba sposób, w jaki wypowiada się Fermin, postać wzbudzająca bez wątpienia najwięcej sympatii w każdym z tomów opus magnum Zafona).
W całym tomie największy klimat swych poprzedników miało chyba pierwsze opowiadanie, „Blanca i pożegnanie”, ale osobiście żałowałam, że „Szarzy ludzie” liczyli tylko kilka stron i nie będzie już kontynuacji. Czy powieść sensacyjna w wykonaniu Zafona mogłaby się udać? Jestem pewna, że tak. Dostarczyłby nam nie tylko emocji, ale i wrażeń językowych.
Książkę odkładam na półkę z nieco ciężkim sercem. Z jednej strony wiem, że nie będzie już nic dalej, (chyba, że po latach na portalach czytelniczych pojawią się ekscytujące nagłówki o „nieznanym dotąd rękopisie!”) z drugiej strony czuję ekscytację z powodu decyzji podjętej pod wpływem powrotu do Barcelony Zafona. Sięgnę po raz drugi po „Cień wiatru” i zanurzę się w tym niesamowitym świecie, czerpiąc przyjemność z każdej litery, którą autor umieścił w książce.
Carlos Ruiz Zafon pozostawił po sobie dzieła niezwykłe, dzięki którym będzie żył tak długo, dopóki czytelnicy na całym świecie będą opowiadać sobie o Cmentarzu Zapomnianych Książek. Mogę zatem zaryzykować stwierdzenie, że Zafon zafundował sobie wspaniałą nieśmiertelność.
* Tytuł to cytat z opowiadania "Książę Parnasu", zamieszczonego w recenzowanej powyżej książce